W dniu trzydziestym i pierwszym roku Pańskiego dwa tysiące dwudziestego w samo południe zamierzam założyć ciepłe wełniane skarpety i z werandy obserwować coraz ciemniejsze chmury, które idą gdzieś znad Orzysza wraz z głuchym łoskotem poligonu. Epidemia znów przymierza się do pandemii, narodowy kapelan wmawia ludziom, że wirusów nie ma, chociaż nie tylko o dusze owieczek swoich dbać powinien, zimny wiatr drażni moją kotkę wycofującą się powoli z krzaków za studnią, mnie natomiast wraca do głowy Kurniawan i zastanawiam się, czy to, co go spotkało, było tym, na co faktycznie zasłużył.
W końcu amerykańska Temida obeszła się z nim w welurowych rękawiczkach i chyba niebawem wyjdzie na wolność, a z pewnością coś wymyśli. Współczesny kanon wskazuje, że po stokroć bardziej jest naganne i karalne nagabywanie panienek, niż fałszowanie wina, lecz chyba tak być powinno, w Kanie Galilejskiej też wino robiono z wody. Nikt nie ściga u nas proponujących zlewki z całej Europy i nikt nie zastanawia się nad tym, czy zdrowe jest manipulowanie społeczeństwem, nawet dla jego dobra, cokolwiek to znaczy. Świat uznał za naturalny proceder oszukiwania biednych pod pretekstem marketingu, dlaczego więc miałby oburzać się na indonezyjskiego Chińczyka za to, że skroił durnych bogaczy?
W zasadzie przestają mnie interesować wydumane różnice pomiędzy tempranillo z rocznika 2011 i 2016, pomiędzy wyrafinowaną taniną i atłasowym podniebieniem. Coś smakuje, lub nie i w tym stanie psychiki oraz ciała tylko to się liczy. Żyjąc w rzeczywistości odbitej, a może nawet nieustannie odbijanej, staję się równie fałszywy jak ona, a moje opinie w skrojonym przez historyczne kanony garniturze takie mają znaczenie, jak zainteresowanie czytelników i intelekt co niektórych z pokolenia kciuka, z którymi we własnej wyobraźni na co dzień się użeram.
Czy na nich i na fałszywą rzeczywistość warto urągać? Przecież debili sam wychowywałem i hodowałem; ci, co wkurzają teraz to córki, synowie, kuzyni, rodacy i jeśli poważnie potraktować przykazanie, należałoby im głupotę wybaczyć, do piersi przygarnąć i ostatnim groszem wspomóc. Taką to sobie wojnę od lat toczę z Tym, który świat mój stworzywszy absurdem mnie otacza i w każdej chwili przypomina, że tego już nie zdążę, a na tamto nie będę miał siły. Kotka tymczasem zmarzła i wróciła do domu. I to by było na tyle.