Na próżno żem szukał cienia optymizmu między nisko powieszonymi chmurami, z których mróz jeno i zgryzota tak, że nawet kotu sikać na łące nie chce się i mknie do domu, pod ciepły grzejnik. Flaszki też coś zmarkotniałe i nie mam zupełnie siły o nich myśleć.
Nawet myśli cień o suchym przestworze oceanu nie nastraja dobrze, zaraz odzywają się chóralnie ból w krzyżu, powykręcane od komputera stawy nadgarstków, kolano przypominające o upadku z roweru lat temu pięćdziesiąt. Do tego jeszcze w telebaczenii te same odniesienia do mitycznego rumaka i postękiwania w oczekiwaniu na ujemne podatki.
Ujemne podatki, czyli danina od Państwa, takie 200+ za każde wypowiedziane życzenie, a przy zakupie kilku flaszek wina 600+, no bo dlaczego nie, płatne od ręki, przy kasie. Obalilim komunizm po to, aby nam teraz za to płacili, a co po sobie zostawimy? A niech się nadchodzące pokolenie kciuka martwi.
Jeszcze do tego przepaliła się żarówka, a w klawiaturze wyraźnie czuję zbliżający się kres baterii. Nie będę zatem żadną flaszką nikogo dzisiaj oszałamiał, nie pomyślę o jędrnych, bo młodych piersiach, bo mi natychmiast smartfon o tym do Hajfy doniesie i Sanhedryn uzna za rozpustnika, co kwalifikuje do najdalszej banicji.
Mam nadzieję, że kiedyś będzie jeszcze wiosna i mrówki pod progiem ucieszą się z promieni słońca wypuszczając hufce mszyc na roślinne polowania. Teraz jednak jakiś krokodyl chodzi po werandzie, co denerwuje psa, kota i małżonkę, a żadne sprawdzić nie wyjdzie, no bo ugryzie? Może?
Leave a Reply