Pogrążony w coraz głębszym pesymizmie, z szarym kapeluszem kompromisu na półłysej czaszce, co miałoby przez słońcem chronić, siorbiąc landrynkowe vinho verde, w tym przypadku zielone, chociaż różowe Casal Garcia, coraz dalej jestem od rzeczywistości. Niestety żadna ciotka Julia nie przybiega, aby uratować mnie przed starczym uwiądem, słyszę w kółko te same zapowiedzi wieszczące wszelakie szczęście w najlepszej Rzeczypospolitej, gdzie amok konsumpcji odbierający rozum i poczucie miary opanował każdą komórkę mózgową.
Pozostaje więc tylko dostosować się do miłościwie panujących trendów, kompromis, zaś, wymaga ode mnie odpowiedniej dozy tchórzostwa, a to się dobrze składa, jako że koala nigdy bohaterem nie był i być – nagle – nie zamierza. Landrynkowatość zielonego wina, co to różowe jest jak rozcieńczona denatura, potęguje we mnie poczucie rozdarcia, a jedynym miejscem, w którym temperatura uspokaja się i pozwala spokojnie zasnąć, jest fotel z czytnikiem e-booków otwierający przede mną kolejną nieskończoność.
Rzeczywistość, gdyby nie było sztuki, stałaby się nie do zniesienia, w zasięgu moim są książki, oraz blogowanie, co zmienić może świat w całkiem przyjemny zakątek, jeżeli uda się wydusić w mojej głowie pluskwy polityków i ideologów, pozostawiając niezbędne minimum miejsca na zabezpieczenie wiarą, jako że szary kapelusz kompromisu wiarę mi podsuwa w zamian za doczesne polisy od cywilnej, czy wypadkowej doraźności.
Wiara i wyobraźnia zupełnie wystarczą w starej głowie, młodym pozostawiając uporczywą naukę po to, by nie ośmieszali się w obliczu absolutu. Niedouczony świat młodości spowoduje, z pewnością, zagładę wszystkich światów, brak – bowiem – niezbędnej wiedzy ustępuje miejsca głupocie, a ta depcze wszystko, nie bacząc na to, że w końcu tunelu czeka nas wszystkich samozagłada. Każde słowo napisane w sieci, usłyszane w radiu, obejrzane w tv codziennie potwierdza mój pesymizm, a jedyną nadzieją staje się to, że wszechobecna głupota wolniej kroczy, niż dni moje, zagłada więc mojego ciała będzie wyłącznie naturalna i pozostawi resztę w spokoju przynajmniej na kilka dni dłużej.
Autor Arcydzieła, w którym jedynym ratunkiem staje się sztuka, musi co sam był artystą o niezmierzonej zawartości rozterek, załamań, rozdygotania w samotności przeżywanego wszechświata. Stworzył coś, co przypomina w każdym z nas Jego udrękę, a teraz przygląda się z szeroko otwartymi ze zdziwienia oczyma patrząc na to, jak każde z nas przebija się z dnia na dzień przez absurd istnienia. Może dlatego najważniejsze w tym wszystkim okazuje się współczucie, bo tylko ono stawia na jednej płaszczyźnie Stwórcę i jego dzieło. I to by było na tyle.
Leave a Reply