Przyjąłem, przy rozróżnianiu wina od winiawki, bardzo zgrubne kryterium ceny: no, dajmy na to, wszystko do 10,00 USD ochrzciłem epitetem “winiawka (plonk)“, wszystko powyżej uzyskało zaszczytne miano wina, chociaż zdaję sobie sprawę, jak zwodzące są takie kryteria.
Nie stosuję terminu “winiawka” pogardliwie, przy winach z gruntu złych, a te można znaleźć wśród winiawki i wśród win. To są wszystko symbole, schematy, zabiegi publicystyczne, rzeczywistość, jak zawsze, jest daleko bardziej skomplikowana. Jedno jest pewne. Winiawka nie jest synonimem wina złego.
Jestem za równością szans, czyli za wolnością wyboru. Tutaj kryją się szczegóły, o których można dyskutować godzinami. Wcale nie sądzę, że wszyscy mamy takie same żołądki, ale wszyscy powinniśmy mieć takie same możliwości na starcie. W zasadzie (niby) je mamy, prawo – jednak – i system edukacyjny do luftu powodują, że na odpowiedni rozwój dzięki własnej działalności większe szanse mają ci, którzy są bogatsi.
Nie wiem, czy zostało to spreparowane specjalnie, czy tajemniczy system pilnuje, aby ciągle istniała niewolnicza siła robocza, faktem jest jednak, że ciągle stosowane są kryteria selekcji (nazywane także koncesjami), utrudniające tworzenie nowych podmiotów, chociażby wśród importerów wina (a wolność wyboru wspiera się – jeszcze dzisiaj – na klanowym klientelizmie).
Frustracja z powodu niesprawiedliwości pojawia się wśród obywateli w perspektywie tego, co dzieje się w jednym kraju, zapominamy przy tym, że faktycznie jesteśmy częścią o wiele większego organizmu. Kiedy przyjrzymy się tym samym problemom z perspektywy całej Europy i uświadomimy, że nasi ministrowie finansów odpowiadają za sytuacje mikro i makro, znajdziemy więcej możliwości usprawiedliwienia ich decyzji, mimo iż nie ulży to wcale nikomu.
Nie zawsze prawda wybawia. Czytając wspaniałą książkę, którą napisał Carlo Levi o swoim wygnaniu na Południe Włoch (“Chrystus zatrzymał się w Eboli“), czytając analizy filozofa Benedetta Crocego, czy marksisty Gramsciego i przyglądając się ucieczce włoskich biedaków do Ameryki, lub do wielkich miast Północy, nie mogę powstrzymać się od porównań, a dodając do tego współczesny punkt widzenia, od diagnozy, która stwierdza: proces w skali Polski jest nieodwracalny, a ratunek istnieje tylko w tak dużym organizmie, jakim jest Zjednoczona Europa. Niestety, my tutaj biorąc od Niej wszystko, co nam oferuje, udajemy, że Jej nie ma i płaczemy, jakbyśmy sami byli i jedyni w tym skomplikowanym świecie.
Zaproponuje inne kryterium niż cena. Jeżeli istotą wina przy jego ocenie jest jakość, to niech kryterium dla winiawka-wino będzie JAKOŚĆ. Można jej poziom określać na podstawie średnich ocen głównych instytucji rangujących wina. Wina powyżej 85, to będą wina, a poniżej to winiawka. Można także samodzielnie oceniać z zachowaniem dużego poziomu obiektywizmu, z uwzględnieniem układu odniesienia.
Może i łatwiej wystartować komuś, kto pochodzi z bogatej rodziny. Należy zamiast “może” napisać na pewno łatwiej. Ale jednak głównym kryterium są szeroko rozumiane predyspozycje intelektualne i osobowościowe. Jak ktoś jest cymbałem, to choćby i urodził się w rodzinie miliardera, to co najwyżej odziedziczy majątek, ale nie wytworzy wartości dodanej, a najpewniej stworzy “wartość ujemną”, a że duży będzie majątek, to nie wpłynie to dramatycznie na stan posiadania cymbała-miliardera.
Szkoda, ale większe organizmy są obecnie mniej lubiane, bo istnieje przechył w kierunku nacjonalizmu. Oddzielanie jest trendem, a nie scalanie. Globalizacja scala w dobrym i złym. Najlepiej aby scalać w dobrym, a separować w złym. Ale to idealizm, ten też staje się modny. Kompromis bywa częściej “zgniły”, niż konstruktywny, zwłaszcza na naszym podwórku.
Ok, to upraszcza (no i, jak to zwykle bywa, komplikuje). Co do tego drugiego, jasne, że tak jest, widać to – chociażby – w tym, że decydują o nas cymbały, a ci biedniejsi pozbawieni szans uciekają tam, gdzie wolność wyboru nie jest uwarunkowana przywilejami kastowymi.