Racz nam zwrócić Panie. Cóż to jednak znaczy: wino codzienne? I czy wolno mi zachęcać do wina codziennego, jeżeli można uznać moje słowa za propagację spożycia? Czy w ogóle wolno mi zachęcać do jakiegokolwiek spożycia? Przecież według prawa obowiązującego w Najjaśniejszej i Suwerennej jest to nie tylko wykroczeniem poza obowiązującą poprawność, lecz również przestępstwem.
Jako, więc, bloger (nie żaden tam blogger, bo obowiązuje nas ustawa o języku polskim) mogę pisać dyrdymałki o tym, co czuję pijąc jakieś tam wino, ale nie wolno mi recenzując zachęcać, a tym bardziej naród popychać do codziennego spożycia, bo czekają mnie galery i łamanie kołem. Zastanawia, przy tym, że koleżeństwo winne blogerstwo udaje, iż nie zdaje sobie sprawy z dwuznaczności naszego istnienia: w tym, co chcielibyśmy robić i w tym, co nam faktycznie wolno.
A Ameryka już nie jest tak daleko, a wszyscy zmierzamy do wspólnego celu: świata zamieszkałego przez miliardy potencjalnych konsumentów, których przed buntem chronić będzie dostęp chociażby do win ikon wytworzonych w fabrykach za niewielkie centymy.
Już parę dni temu napisałem, że wtedy wszystkie wina będą wegańskie, bo i zwierząt nie będzie, a sztuczne roboty futrzaki będą nam lizać podeszwy z poliwęglanów. Uporczywie nad tym pracują (aby nadeszło jak najszybciej) tak minister leśnictwa, jak i finansów i to z dowolnej ekipy, jako osobnicy świadomi nieuniknionego. W takiej perspektywie i wina ikony i wina codzienne wytwarzane będą wszystkie w tej samej fabryce, z portretem Orwella w gabinecie Prezesa. I to by było na tyle.
Leave a Reply