Po Świętach wróciła koleżanka i oznajmiła, że siostra jej, co to potomka się spodziewa, dostała od męża pod choinkę wino bezalkoholowe, które ohydne było, bo bez smaku. Wiem, że wynalazki takowe istnieją, w Winicjatywie wyczerpująco je opisano (tutaj), nie zmienia to jednak faktu, że przypomina mi to masło ze smalcu, cukier z soli, wodę z kamienia, zacząłem – więc – interesować się losem zjawiska w nomenklaturze unijnej i jestem bliski załamania. Otóż, jeśli producent we Włoszech zrobi napój z vitis labrusca (winorośl lisia), to nie wolno mu na butelce umieścić nazwy „wino”, chociaż ów napój więcej ma z winem wspólnego, niż wino bezalkoholowe. Dotyczy to fragolino (uva fragola) i innych winnych wynalazków, ciężarnym natomiast dajemy wino bezalkoholowe. W Matce Naszej, Kościele rzymskim i wielce katolickim ktoś super politycznie poprawny próbował wprowadzić wino bezalkoholowe do rytuału, na szczęście wielebni, znając się na smakach i żadnych zamienników nie uznając, sprzeciwem swoim pozostali przy winie.
Nowomowa wkracza i wraz z ignorancją zaczyna kształtować pojęcia, co świadczy o tym, że stopniowo przestajemy myśleć posługując się papką wysmażoną przez kiepsko przygotowanych szamanów. Przyglądam się karierze, jaką robi skromny czasownik „uprawiać”, niegdyś stosowany przy pługu i motyce, teraz zagarniający wszystkie obszary uprawy. Uprawia się, więc, seks (już nie kopulując), uprawia stosunki międzynarodowe (łączyć tego z seksem nie wypada), uprawia się konsensus, przyzwolenie, obstrukcję i Bóg wie jeszcze, jakie figury. Można, więc, uprawiać winorośl i robić z niej wino bezalkoholowe. Cali – fornication.
Muł, wodorosty i ogólny bałagan, no bo przepisy dopuszczają stosowanie nazwy “wino bezalkoholowe”, chociaż nikomu nie przyszłoby do głowy umieszczanie na opakowaniu nazwy “cukier słony”. Ponieważ niewinne wino w towarzystwie bezalkoholowości zajmuje nieskromnie miejsce w podświadomości obywateli, co źle wpływa na ich komórki mózgowe, a może moralność, sugerowałbym PARPIE zajęcie się tym problemem i wyjaśnienie przyszłym matkom, że picie zwykłego soku z żuka zdrowszym od bezalkoholowego świństwa jest i radośniejszym. I tak w jednym zwrocie zawarto całą hipokryzję politycznej poprawności i pogodzono ogień z wodą. I to by było na tyle.
Miałem okazję próbować czerwonego od Torresa. Straszny syf. Przestrzegam, by nikt nie dał się nabrać. Lepiej pić wodę.