Jako że prowokując można w łeb oberwać, a także zauważonym zostać, co w bezgranicznej ciszy przestrzennej blogosfery jest na tyle wartością dodaną, iż nawet guzy na łbie można wybaczyć, bo w końcu nie ważne, jak o tobie mówią, byleby mówili, przyznaję, choć niechętnie: zaczepiłem tekst z bloga winestream.org. No i doczekałem się komentarza, co już jest ogromnym sukcesem, winna bowiem blogosfera od chwili powstania słynnego muru w Winicjatywie cierpi na brak komentarzy. Autorka więc w komentarzu wyznaje, że pisząc swój tekst robiła to pół żartem, pół serio i że powinienem na to zwrócić uwagę. Odpowiadam zatem, że i ja pisząc moje teksty robię to pół żartem, pół serio. Jeżeli więc ani ja, ani ona dystansu nie zauważyliśmy, to być może wynika z jakiegoś deficytu w odczuwaniu? Wielokrotnie tutaj urągałem na taki deficyt u przedstawicieli pokolenia kciuka, którym trzeba jasno i prosto z mostu, bo ani ironii, ani innych figur nie potrafią pojąć, lecz widocznie sam się do nich upodobniłem, w końcu obok siebie żyjemy, i zrobiłem się tępy, jak stary ołówek. Jednak szczególnie ubawiło mnie uczulenie na informacje skarbowe, jestem bowiem z pokolenia, które celowo ukrywało zamożność w obawie przed nadgorliwością urzędów skarbowych, a oskarżenie, że ktoś jest bogaty, najgorszym bywało z możliwych. Jeżeli jednak nie potrafię w zdaniach ironii przekazać, to powinienem – po prostu – zamknąć się i milczeć po kres dni moich.
Przejdę jednak do pijalności i to odnosząc się do pijalności piwnej z krótkiego tekstu, którym się zachwyciłem (tutaj). Przyznam, że zanurzony we własnych obsesjach nie całkiem zwracam uwagę na obsesje innych i że o piwie raczej milczę. Przeczytany tekst uświadomił mi, że istnieją inni i że bicie piany piwnej ich również dotyczy, przy czym zwracam uwagę, że nie warto wcale odnosić się nieustannie do angielskiego jako najbardziej wiarygodnego wzorca (w ogóle uwielbienie lengłydżu zaczyna mnie powoli przerażać) i że polska pijalność jest równie stara jak drinkability. Chciałbym przy tym podkreślić, że różna bywa pijalność tego samego w różnych kręgach, co jeszcze bardziej uwypukla względność przypisaną subiektywnym opiniom, które bardziej poezją są niż wzorcem pisanym w php, czy html, w javie, czy pytonie. Ale czym są multitapy, bijcie mnie, nie odpowiem, bo nie wiem. Innego polskiego mnie mamusia uczyła.
Dla jednych pijalny jest denaturat, którego inni nie przełkną, czy też salicyl, za którym większość nie przepada. Jakiś Petrus pijalnym będąc na mocy wyroku opinii publicznej wśród dobrze uposażonych, wcale nie musi być pijalny dla bywalca śmietników, a wiek mój upoważnia mnie do stwierdzenia, że wszystkie wyżej wymienione gusta jednaką mają wartość wobec ostatecznej instancji. Gorzej z sesyjnością, jako że sam szczerze pisząc nie bardzo taki termin rozumiem. Powstał on zapewne z uwielbienia wyznawców kciuka i z czołobitności przed wszystkim, byleby polskim nie było i wydaje się być zwyczajnym omówieniem opilstwa, no bo sesyjne piwo to takie, które można chlać w nieskończoność. Przeszkodą tutaj jest zwykła odporność i ustawy Prezesa Brzóski, ale czy od razu trzeba to w tak skomplikowany sposób wyrażać? Licząc, że tak wysoce intelektualna dyskusja wreszcie świat zainteresuje, wracam w eukaliptusy. I to by było na tyle.
Leave a Reply