Ulubiłem sobie wina śródziemnomorskie, takie ciepłe, wyraziste, z pełnym słońca owocem, sporą dozą cukrów resztkowych i w ogóle takie bardziej rozpasane, dla niektórych wręcz dekadenckie. W ogóle dekadencja jest bardziej ok niż najazdy orków, z tym że orków widzę z każdej strony, także tutaj.
Niestety taką posiadając predylekcję przyszło mi, biednemu hobbitowi, żyć w strefie, gdzie jak już rośnie winorośl, to częściej przemrożona, a wina z niej takie raczej rachityczne, na chudziutkich nóżkach, chociaż wiem, że tym samym chudym się narażę, bowiem polityczna poprawność zabrania negatywnie podchodzić do cech szczególnych. W ostateczności mam dostęp do splamionych orczym orbanizmem Bikaverów, które nie wiedzieć czemu ciągle mi trącą epoką minioną.
Do tego jeszcze obracając głowę w poszukiwaniu odniesień nagle uświadamiam sobie, że orczyzm znany mi był od zawsze i że orkiem mógłbym nazwać nawet skądinąd miłego faceta, któregom kiedyś uznał za przyjaciela i który uważał, że po katolicku należy kochać bliźniego pobłażając wszelakim jego zachciankom, no bo Pan odpuści. Stąd parochus rusticus miałby wedle takiej wykładni prawo upoić szarego misia gorzałą w ramach zapłaty za kościelną usługę, no bo przecie tak odwieczny obyczaj każe. Nie wspomnę radosnych macanek pod stogiem na łące za świątynią.
Wszystko mi zatem tutaj nie pasi, czyli poprawnie formułując, nic mi nie pasi. Ten typ tak ma, a nieszczęście polega na tym, że tych śródziemnomorskich win, com to je sobie ulubił w okolicach nawet na lekarstwo nie uświadczysz. Krytycznie więc i obrażony od klawiatury odchodzę, z nadzieją, że następny ranek podobny będzie do wczorajszego.
Leave a Reply