Chociaż niebo nie sprzyja podróżom. Przeczytałem dzisiaj w sieci notkę o cierpiącej Sinead O’Connor, przypomniał mi się Captain, Oh Captain i jakoś nakłada się to wszystko na treść książki, do której chciałbym zachęcić, chociaż tak coś, mimo woli, odpycha w rewiry, gdzie zupełnie nie takie rządzą prawa i wrażenia. Proszę, więc, wybaczyć, iż kierując czytaczy tego bloga i zachęcając ich do przeczytania książki Marka Kondrata nie udaje mi się wyzwolić z własnych obsesji, wszędzie bowiem szukam kolejnych potwierdzeń, wskazówek, może otuchy. Niektóre książki otuchę taką dają (na przykład czytana przez Marka Kondrata Filozofia Wina pióra Béli Hamvasa), dotykają gdzieś w nadpsutym środku i leczą, inne obojętnie przyglądają się, od innych – jeszcze – uciekam jak najdalej. Teraz zaś, zanurzony w samym środku pop-kultury, w sieci złożonej z blogerskich sztuczek, w masach nieświadomych wielkości własnej rewolty, chciałbym przecież odnaleźć odrobinę spokoju, poezji; ośmielę się rzec, absolutu, a zamiast tego gdziekolwiek się obrócę, widzę jedynie skonsumowaną i przetrawioną wolność, wyrażaną w sondażach i konkursach, gdzie smalec i masło konkurują ze sobą w marketingowych wyścigach kiełbasy i kaszanki. Nie udaje mi się wyzwolić, czy też może wyzwolić się nie chcę?
Urodziłem się rok później, niż Marek Kondrat, zaś dziesięć lat później niż on spotkałem z winem, które stało się dla mnie pretekstem, aby świat zaczepić i sprowokować, rozumiejąc cośkolwiek, odrywając od samotności odciśniętej przez taką samą historię, w której Markowi Kondratowi i mnie przyszło dorastać. Ze zdziwieniem, przy wszystkich różnicach, jakie mogą dzielić zupełnie obcych ludzi, zauważam czytając jego strony w pośpiechu, łykając spragniony, jak wodę, słowa z książki, iż historia ta nadal jest na dobre i złe w nas obu, co – raczej – utwierdza mnie w przekonaniu, że wielu nas jest takich, którzy myślą i czują podobnie, mimo iż trudno niekiedy szczerze i do końca poglądy artykułować. Przy czym wydaje się dość kokieteryjnym stwierdzenie, jakoby to wino zmieniło los Kondrata -powiedziałbym raczej, iż stało się ono kolejnym instrumentem przezeń takiego losu porządkowania.
W książce Marka Kondrata liczą się (to moja kolejność) literatura (jako rezultat ogromnego bagażu aktorskiej kultury), ludzie i wreszcie wino. Wino, zaś, w najmniejszym stopniu. Otóż to, wbrew temu, co wszyscy piszą dookoła, nie radzę zupełnemu laikowi zabierać się do lektury po to, by znaleźć w książce winne wskazówki, gdyż jest ona adresowana do czytelnika, który przyjaźni z winem już zaznał i który wie, co w merlocie piszczy. Piękne, po komiksowemu, schematy upraszczają, a i owszem, wiedzę już nabytą, w nieprzywykłych oczach mienić się będą jak pawie pióra i mamić tworząc złudzenie wiedzy absolutnej, a przecież ta książeczka jest zaledwie szkicem, przebieżką po hamvasowych wzgórzach i może w winie utwierdzić, lecz sama wina nie nauczy. Powtarzam do znudzenia, a to uważny czytacz mojego bloga już napotkał: wiedza o winie wymaga pokoleń i lat nauki, losem naszym jest dyletanckie bicie czołem przed niezmierzoną człowieczą tradycją, z którą zmagamy się nie w kielichach, lecz dzięki temu, czego od dzieciństwa zdołaliśmy się nauczyć. Otóż to, nauczyć. Kultura wynika z wiedzy, tymczasem my żyjemy w świecie, gdzie masy po zwycięstwie uznały, iż potrzebna jest ledwie konsumpcja, uczenie zaś pozostawiły takim jak ja intelektualnym idiotom. Dyrdymaląc w moim blogu, śledząc słowa kluczowe, czy w wygibasach stylistycznych publicznie, przed rzeszą odbiorców, dochodzę do wniosku, że każdy teatr, każda literatura i poezja, każda filozofia, wszystko to zbędnym jest dzisiaj, czytacze bowiem szukają u nas tylko: za ile, czy kwaśne i czy wypada kupić. Czytacze, czyli 80%, nie zaś 20% elity. Książka Marka Kondrata nie jest, więc, dziełem ku oświeceniu panującej nam miłościwie ignorancji.
Przypisuję jej, jednak, duże znaczenie ze względu na literaturę. Jako zbiór słów, które chcą coś przekazać i pomiędzy którymi co bardziej wyrafinowane umysły zauważą odpryski Absolutu, poezję powstającą tam, gdzie artysta do płótna swój pędzel przyłożył. Są tam fragmenty o niezrównanym pięknie i swoistej zwięzłości, oraz zbiór, niekiedy karykaturalny, postaci, w których zawarła się cała prawda o opisywanych i autorze, a także ta historia, dla której po dziś dzień żyjemy. Postaci te właśnie uważam za najbardziej wartościową część, resztę traktując jako didaskalia (wino też).
Cóż, wino interesuje nas obu jako element ułatwiający życie z innymi, nie wbrew innym. Na powyższym zdjęciu kieliszek nie podkreśla samotności, wskazuje tylko, że po to jest, abyśmy po obu stronach stołu zasiedli, napili się razem i porozmawiali. Przecież o to tylko chodzi.
Marek Kondrat – Winne strony – Wydawnictwo Znak 2015
Pan Kondrat na powyższym zdjęciu wygląda trochę jak Bułat Okudżawa ;-))
Przed godziną kurier dostarczył. Od jutra zaczynam lekturę. Cieszę się na samą myśl, że spędzę ze 2 wieczory w miłym towarzystwie Autora i opisywanych Postaci :)