W taką trochę chłodną niedzielę, pełną słów o krzewie winnym, zaczynam zastanawiać się nad usychającymi pędami. Przy okazji zdziwią się być może wszyscy ci, którym bliższe jest codzienne profanum, a którzy do sacrum docierają w momencie pogrzebu, uznają bowiem, że nie jest na miejscu moje mieszanie porządków, postanowiłem jednak w ten sposób suwerennym kciukom unaocznić, jak głęboko w winnej tradycji siedzimy.
Jeżeli zaś uświadomię sobie to, czym jest w moim porządku taki krzew winny, będę musiał stanąć twarzą w twarz z wnioskami, które wcale nie będą po mojej myśli. Otóż wszystkie implikacje, te ze strony sacrum, jak i te ze strony profanum, kierują mnie do konkretnej zawartości, jako że w każdej interpretacji chodzi tutaj o materię, nie o samą myśl. Ksiądz Tischner powiedziałby, że nawet miłość krzew winny przenikająca jest konkretnej natury, bo z niej życie i określone działania wychodzą.
Odpowiedzialne pisanie jest ciągłym wyważaniem stosunku między formą i treścią. Forma wynika tutaj z myśli, treść z konkretu, zatem w przypadku pisania o winie, treścią staje się krzew winny, czyli wszystko, co symbolicznie zawiera w sobie zespół zjawisk materialnych, konkretnie istniejących. Po prostu, a może nawet po chamsku, pisząc: nie ma pisania o winie bez wina. Bez krzewu winnego pisanie staje się uschłym badylem i żadne liści przycinanie w oczekiwaniu na lepsze plony nic tutaj nie pomoże.
Niestety, żyję w czasach okrutnej choroby. Chodzi o to, że jako członek mas wyobraziłem sobie, iż wszystko mi wolno, nie posiadając jednak w dostępnym zasięgu plantacji winnych krzewów bicz kręcę tylko z tego, co sobie wyobraziłem. Treść wysnuwam z formy i w ten sposób ciągle odgryzam własny ogon, jak jaszczurka jakaś; po to, aby przeżyć. Pisanie wynikające z samego rozumienia świata słów do niczego nie prowadzi.
Konkret buduje doświadczenie. Krzew winny i z nim obcowanie przez lata całe też obraca się w doświadczenie i dopiero z takim doświadczeniem należałoby dochodzić do słów i wypełniać formę. Miłość bez konkretu, a nie daj Boże też, bez doświadczenia, nie urodzi niczego, jest pustym szamotaniem duszy bez skrzydeł w gnieździe utkanym li tylko z pragnień i frustracji. Masy skazane wyłącznie na wolność, bez konkretu i możliwości realizacji, przypominają dzieci zlizujące z witryn sklepowych obrazy tortów, kiedy te za grubym szkłem oddzielone potrafią tylko kusić. Takie tam picie wina z pustych flaszek. I to by było na tyle.
No i stało się! Andrzej opublikował ważny manifest. Ale tak to już jest z manifestami, są ważne dla każdego autora, ale nie tylko dla autorów. Stają się przesłaniem urbi et orbi. Tak należy czytać Andrzejową proklamację. On chce, za jednym zamacham, rozstrzygnąć to nad czym się zastanawiało wielu. Stawia pytania o relację pomiędzy: sacrum i profanum, treścią i formą, myślą i konkretem, idealizmem i empiryzmem. Idąc za brytyjskimi empirystami, neopozytywistami stawia w centralnym miejscu DOŚWIADCZENIE. To odważne. Ale jak pogodzić doświadczenie z sacrum? Andrzej dokonuje tego i jest to ekwilibrystyczna wprost szarża.
Świat jest wszystkim co jest faktem. Pisze Andrzej za Wittgensteinem. Nie pisze tego wprost, ale wabi czytelnika subtelnie, naprowadza cierpliwie. Umiejętnie wprowadza do gry SYMBOL, który jest jednak całkiem rzeczywistym konkretem, faktem. To winny krzew. Zdumiewające. Oj ogrodnicy, enolodzy, jeszcze nikt tak doniośle nie wysławiał obiektu waszych starań i trosk rolniczych. Andrzej osadza (obsadza?) winny krzew w centrum świata. Ba, w centrum wszechświata! To winny krzew jest POMOSTEM pomiędzy profanum i sacrum, formą i treścią, ciałem i duszą.
Czy Andrzej jawi się nam jako naturalista? Jednak raczej nie. On chce wniknąć w podmiot, w jego poznawanie. Wyregulować nasze busole poznawcze. Wskazuje, ale nie poucza. Przedstawia podmiot poznawczy jako … WOLĘ. Podmiot staje się „ja filozoficznym”, na granicach świata, które chce poznać SENS poza faktami i światem. A jednak! Tutaj pojawia się właśnie sacrum, bo możemy dostrzec to „poza”, tę transcendencję. Będąc „tu”, ale jednocześnie wychodząc „poza”. Tak tylko możemy rozszerzyć sens faktów i dotrzeć do prawdziwego konkretu. To prowadzi prosto do Logosu. Ta Andrzejowa instrukcja staje się również całkiem praktyczną radą i sposobem postrzegania i przebywania w świecie. Manifest Andrzeja jest optymistyczny.
Jeszcze jedno, nie pijmy wina „z pustych flaszek”. I niech każdy już jutro zasadzi sobie w ogródku winny krzew. Tak zbliży się do sacrum poprzez całkiem konkretny czyn, a winny krzew stanie się przepustką do lepszego świata.
Jezusicku, jakby se to zekł Ksiundz Tischner, ale ześ polecioł, ino zafurcało. Jezusicku kochany! Dziękuję piknie i pozdrawiam