Otóż nie dałbym sobie ręki uciąć, że za każdą flaszkę warto umierać. Więcej. Wśród miriad flaszek jest zaledwie kilka, za które można byłoby dać sobie łeb rozwalić. Świat winny składa się raczej z flaszek nijakich; arcydzieła trafiają się raz na milion. Zastanawia natomiast łatwość, z jaką angażujemy się w opisywanie miełoczy. Trzeba więc przyjrzeć się naszym faktycznym intencjom. W ogóle dobrze jest zdawać sobie sprawę z intencji. Teraz mam w głowie staccato z przypuszczalnych intencji.
W zasadzie arcydzieła nie są dane raz na zawsze. Bardziej są w naszych głowach niż we flaszkach i to też nie zawsze w taki sam sposób. Zależą od nastroju, a może od dobrej woli. W tłumie bezsensownych Portugieserów, Graves de Cau, Chianti Classico, Egri Bikaverów, Burlesque Zinfandelów, albo Egri Korona Turanów, a mógłbym tak w nieskończoność, coś każe nam wybrać taką jedyną, niepowtarzalną flaszkę spodziewając się, że muśnie nieśmiertelnością. Chyba o to chodzi, aby muśnięciem wyrwać się z codzienności. Wraz z flaszką zaistnieć. Stąd tyle pisania o niczym, bo chcielibyśmy zaistnieć.
Skąd zatem nadchodzi pewność, że ta flaszka jest dziełem sztuki, a tamta do zlewu? To chyba tak, jak z miłością. Jest, albo nie ma. Jest i można. Nie ma i można. Jest i nie można. Nie ma i nie można, a pisać i tak się chce. Bez miłości zza słów wygląda pustka i śmieje się szyderczo, świadoma, że skazuje na picie mechaniczne flaszek w nieskończoność. Takie bananów żarcie bez seksualnego spełnienia na tle bóstw zdradzonych i niespełnionych obietnic. Teraz jestem na takim etapie. Nie ma już znaczenia cena flaszki. Wszystkie upodobniły się do havna. Takie nas w każdej chwili zalewa i im później, tym tego więcej. I to by było na tyle.
Leave a Reply