Zachęcony papieskością, światami równoległymi, czyli kwantami, szybkością z jaką Mielżyński dostarczył ostatnią flaszkę Reservy z Finca Sobreño, nieokreślonym charakterem tegorocznej niby wiosny i Ładem, dzięki któremu starym będąc emerytem wspierać będę nadrzędnie narodową zdrowotność; otoczony mruczącą kocią konsystencją i wylizującą mi stopy psią radością z ogonem w przecinek, zauważam, że falowy charakter kwantu przeniósł się też na winne szczepy, a to zwłaszcza w Hiszpanii, gdzie zwykłe tempranillo występuje w każdym miejscu i pod wszystkimi nazwami.
Nie ważne, czy chodzi o katalońskie oko zająca (ull de llebre), czy o leońsko-kastylijskie tinta de Toro spod Zamory. Może i grona różnią się nieco grubością skórki i soczystością. Ja tutaj widzę robotę kwantów i światy zdecydowanie równoległe. We łbie się zakręciło i niecierpliwość nakazuje pobiec do spiżarni po karafkę z oddychającym winem, tak chociażby po to, by sprawdzić, czy podniebienie mam prawie papieskie. Wysnuję potem dowód na istnienie innych podniebień, w zależności od punktu siedzenia i od wysokości zaczepu.
Wtedy, jeśli się taki dowód uda, pomknę za granicę i dokonam aborcji, w moim przypadku myśli, jako że suwerennie miałbym problem z legalnością, ale póki wolno jeździć, to nic nielegalnego nie istnieje, jako za miedzą dozwolone, a taką wykładnię kwantów też ostatnio usłyszałem. Jezuityzm z prozelityzmem, scholastyka zaplątana w sutannę i przykryta jarmułką, a wszystko na Joli Bord, czy Żolibórz, jak kto woli. Vortex mundi, Panie i tak się we łbie kręci, że aż pod gardło podchodzi.
Prawie fioletowy atrament z żył byczych spuszczony udaje kwef. Pod nim krągłe ramiona, toczone zacnie z hebanu nad ranem. Kot zwala z biurka okulary i woła wypuścić, zrywam się, okno otwieram i vortex mundi porywa mnie po to, by rzucić jak worek z pyrami gdzieś pod lasem sennym. Podnoszę się, upadam i nie pamiętam. Zwyczajnie nie pamiętam, wpadam w jakieś uliczki, pukam do kolejnych drzwi i wszędzie arancini, wszędzie pesce crudo. Twarze jakieś nieznane, miejsca niewidziane i tyle drzwi do powrotu, tyle dni do końca.
…ale nie ma końca, istnieją tylko początki, otwieranie kolejnych drzwi, otwieranie kolejnych butelek, usuwanie ze śmietnika pustych butelek, znowu początek, wszystko bez końca… przekleństwo początków… konforemna rzeczywistość…