Co nagle, to po diable, zbyt szybko oceniłem we własnej głowie poglądy Jonathana Nossitera po lekturze jednej jego książki. Nie zmieniam zdania na temat tego, że jest ona potokiem słów, którymi Nossiter chciał oddać obrazy (przecież jest filmowcem). Nadal zauważam przede wszystkim wszędzie obecne “nie” i stwierdzam, że brak recept w “Smaku i Władzy” może tworzyć iluzję, iż wszystko znajduje zwieńczenie w elitarnych wartościach, na które stać tylko jeden procent światowej populacji.
Nie zrozumiałem więc, że autor traktuje poszczególne swoje dokonania jak szczeble w jakiejś drabinie. Po przeczytaniu jednej książki stanąłem przed takim jednym szczeblem i poczułem się trochę pogubiony, zawieszony w przestrzeni. Na szczęście kapitalistyczny Amazon zaproponował mi następną książkę “Insurrection culturelle“, co ja dla własnych potrzeb tłumaczę jako “Bunt w kulturze“, a tę Nossiter napisał wspólnie z Olivierem Bouveletem.
Już po kilku stronach uznałem, że w nich odnajduję pewne intuicje, wokół których kręcę się i wiercę od kilku lat i ciepło poczułem na sercu, bo zawsze lepiej mieć znakomite towarzystwo, niż samotnie popierdywać w sieciowym kosmosie. Terroir opisywany przy okazji problemów współczesnej kultury i rozważania o artyzanach i artystach są o wiele bliższe moim przekonaniom, a i stylistyka dziełka bardziej przypomina linię, czyli hołduje językowi, dyskursowi logicznemu skutku i przyczyny, nie zaś jedynie obrazom, które pięknymi będąc nie zawsze bywają jednoznaczne.
I tak znalazłem się nagle w świecie autonomicznych wytwórców, którzy kreują swoje wina i inne wytwory zgodnie z najbliższym otoczeniem, wbrew wymuszonej przez korporacje logice masowego rynku konsumentów. Receptą na normalność staje się zerwanie łańcuchów masowego przymusu i społeczeństwo, w którym masy znów odkrywają jednostkę, tym razem jako świadomy, a przy tym autonomiczny element społeczeństwa. Wracają także dawne zainteresowania ekonomią degrowth (Roegen, Latouche). Czyli wraca młodość.
W dość niezwykły sposób ta anarchistyczno-ekologiczno-socjalistyczna mieszanina łączy się z prawą stroną szachownicy i z tymi, co chcieliby świat zatrzymać, bo się przyszłości boją. W tekście Nossitera przestaje mieć jakikolwiek sens dzielenie rzeczywistości ludzkiej z punktu widzenia tradycyjnych, ideologicznych podziałów na Lewicę i Prawicę. Nadchodzący świat powinien należeć do wszystkich, o ile zechcą oni zgodnie wytwarzać wartości. Wartości z realnego świata, a nie ze spekulacji pieniądzem.
Chodzi nie o zysk inwestowany po to, by przynosił zysk jeszcze większy, lecz o wartość dodaną przenoszoną na jakość stosunków międzyludzkich. Że to kolejna utopia? Cóż, wina z niej już powstają, a świat i tak musi zwolnić, aby łba nie rozbić na zakręcie.
Problemem jednak jest dotarcie do tych mas, które na kanapie kciukiem wybierają najsłodsze, najbardziej owocowe i najłatwiejsze i oderwanie ich od korporacyjnych manipulacji. Jeżeli do tego potrzebny jest katolicki autorytaryzm, trudno, widzieliśmy już w świecie gorsze kombinacje. Wydaje się jednak, że ta część układanki może być najtrudniejsza, także ze względu na coraz mocniej zastygłe kanapowe lenistwo i na grupowe interesy.
Leave a Reply