Wstałem dziś prawą nogą, prawie w euforii. Przepełniła mnie radość i nawet ołowiane chmury nie są w stanie mnie zdenerwować. Wiosna idzie, niebawem wrócą bociany, w szafce sporo niezłych butelek, w radiu i telewizji ciągle ten sam jazgot. Znaczy się, jeszcze żyję i to dla mnie jest najważniejsze. Potrzeba utrzymania dystansu nakazuje mi zamknąć możliwość komentowania, jeśli ktoś chce do mnie pisać, zawsze znajdzie sposób, ponieważ – jak mawia mój włoski kolega – komentować powinni móc jedynie przyjaciele, a jeśli ktoś chce przy pomocy mojego bloga wyładowywać frustracje, niech uda się do interii, czy innego onetu. Jestem, jaki jestem; piszę tak, jak piszę, a radości istnienia nie powinny mi mącić nieistotne swary. Przejmuję się wieloma sprawami, trudno więc się dziwić, że o nich piszę. Pisząc staram się zrozumieć, chociaż nie zawsze mi to wychodzi.
Pochodzę z cywilizacji gorzały, ta zaś wykorzystywana była zawsze przez manipulantów do utrzymywania prostego ludu w ryzach, narkotykiem – bowiem – będąc odbierającym rozsądek odbierała również ochotę buntu. Wino znajdowało się gdzieś na wysokich rejestrach, do których przez setki lat nie mogłem dostąpić, jest – więc – dla mnie do dzisiaj symbolem społecznego awansu, uwolnienia się od jakiejś tam niewoli i środkiem ułatwiającym dialog, czyli rozmowę. Gorzała rozmowę uniemożliwia, skłania do bełkotu i rozkazuje zasnąć. Smakując wino uczę się nowych twarzy świata i otwieram na drugiego człowieka po to, aby wspólnie i w euforii ów świat podziwiać, co nie znaczy, że powinienem przez wino zostać odarty ze zdrowego rozsądku (przyjaciele też mogą wleźć na głowę i próbować dyktować własne warunki). A wokół mnie płynie historia, jak rzeka, której nie da się pociąć na kawałki i powiedzieć: tu skończyło się jedno, a zaczęło drugie. Można się w wodzie przejrzeć, umyć w niej nogi i rączki, wykąpać, można starać się stawiać tamy i pilnować, by nie przelała się i nie zatopiła wspomnień, wiele można, jednego – jednak – nie da się zrobić: pociąć jej na kawałki. Opisując historię nieustannie mamy do czynienia z symbolami, tendencjami, orientacyjnymi datami, lecz zadekretować nie możemy, że skończyła się właśnie, czy zaczęła jakaś epoka. Stąd mój nieznerwicowany uśmiech politowania, kiedy słyszę, że teraz właśnie skończył się komunizm, który – przecież – nigdy nigdzie się nie zaczął. Cóż, uwielbiamy słowa, jesteśmy szamanami słów, możemy sobie – więc – na różne stwierdzenia pozwolić. Gorzej, jeśli sami zaczniemy w nie wierzyć, a jeszcze gorzej, jeśli zechcemy nimi mamić.
Wszystko płynie, odejdę i ja i cała rzesza otaczających mnie przyjaciół staruszków, epigonów przeszłości (każdy z nas jest epigonem dnia wczorajszego), wśród których wielu znalazło uzasadnienie swojego istnienia chociażby tropiąc agenturę (nie jest ważne skąd taka przychodzi i do kogo ucieka). Popijając wino myślę sobie, że jeśli popatrzeć na rzeczywistość w taki właśnie sposób, to każda człowiecza istota jest agentem Wszechmocnego, nawet jeżeli nie chce się z tym pogodzić. Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą (Ks. Jan Twardowski). I to by było na tyle.
P.S. Zmarł Umberto Eco…
Leave a Reply