I znów oberwałem, bo mieszam wino z Prezesem i politykę uprawiam. Tak jakby w Polszcze jeden tylko Prezes istniał i jakby życie człowiecze mogło się bez polityki obyć. Jedna z definicji polityki powiada: “polityka to uzgadnianie zachowań współzależnych społeczeństw o sprzecznych interesach. Jej szersza wykładnia wyjaśnia, iż polityka to działalność polegająca na przezwyciężaniu sprzeczności interesów i uzgadnianiu zachowań współzależnych grup społecznych i wewnątrz nich za pomocą perswazji, manipulacji, przymusu i przemocy, kontestacji, negocjacji i kompromisów, służąca kształtowaniu i ochronie ładu społecznego korzystnego dla tych grup stosownie do siły ich ekonomicznej pozycji i politycznych wpływów. Realia dziejów ludzkości i współczesności dowodzą, że polityki korzystnej dla wszystkich po równo zazwyczaj nie ma” (patrz Wikipedia).
Ja to streszczam, że jest to każda człowiecza działalność służąca osiąganiu celu zakotwiczona w życiu społecznym i oparta na interesie. W tym rozumieniu polityką jest również dobijanie się blogera (publicznie) do miejsca na pomniku. Odmawianie prawa do zainteresowań i do pisania tak, jak sobie łeb dowolny wyobraził? No Panie. Nawet za Duce wolno było pierdzieć w każdą stronę.
Dziwią mnie raczej pobożne zarzekania niektórych, że broń Panie Boże nie skalają się polityką pisząc o flaszce wina. A przecież sam wybór takiej, a nie innej flaszki jest wyborem, czyli jakąś tam polityką. Poza tym nikt z czytających te słowa nie musi się z nimi zgadzać, ważne byłoby, aby puknął się w czoło, zaczął myśleć i zakrzyknął chociażby, że ten tutaj to pisze bzdury.
Niestety dożyłem czasów, że myśleć się chcieć przestało i lepiej we smartfonie, czy innym iPadzie nad ikoną się pochylić i upust dać emocjom. Mylić powagę epokową z iluzją w ironii i sarkazmie. Nadymać się, a potem pękać złapawszy za głowę w odkryciu, że życie minęło stracone z powodu durnych przekonań i wierzeń. Proponuję częściej oglądać filmy braci Cohen. Chociażby. I to by było na tyle.