Są takie dni, kiedy psuje się wszystko, kosiarka tyż i mózg obsługującego, a potem złączka na doprowadzeniu wody, kocie oko łzawiące okrutnie i wino, co jakoś nie smakuje. Co wtedy robić? Kiedyś siadałem do klawiatury, wylewałem gorzkie żale i zaraz wszystko wracało do jakiejś tam normy. Teraz przestało mi się chcieć pisać, więc nawet profilaktyczna wartość bloga służąca autorowi, a nie odbiorcom (kiedyś szermowałem denerwującym audytorium słowem: czytacze) przestała mieć znaczenie.
Czai się gdzieś za rogiem pewna doza optymizmu, z przyrzeczeniem powrotu winnego smaku i sił do pisania. Ten optymizm szybuje gdzieś nad światem. Nikt nie wie, gdzie wyląduje i czy nie jest to w istocie kolejny dron na niebie niepokoju. Cóż, trzeba cierpliwie czekać i pomagać, gdzie się da, bo tylko to nam pozostało.
Pozostanie po wszystkim ogromna wartość dodana, dalece mocniejsza od historycznych zaszłości. Nauczymy się kolejnego języka, poznamy nowych ludzi, a ci – jak zwykle – będą nas mocno wkurzać, ale nasi oni będą, nie ich, więc wiele im wybaczymy. Może nawet uda nam się zrozumieć, że sami nie jesteśmy wcale tacy święci. Wtedy będzie można poszukać pod Odessą i znaleźć wspaniałą jakąś flaszkę czerwonego i wypić za spokój i za tych, co nie tylko na morzu.
Leave a Reply