Któregoś dnia obudziłem się ze świadomością, a było to jakiś miesiąc temu, że w zasadzie to już nic nie muszę. Przyszła pora wygasić powoli wszystkie namiętności i jeśli coś robić, to z jakimś ostatecznym sensem. Zainteresowanie winem wciągało mnie dotąd do realnego, bieżącego świata, aż przyszła wojna i świat ten spłaszczył się do oczywistego banału, a wino okazało zwyczajnym płynem, w którym nie uda się utopić faktycznego bezsensu. Wtedy więc zamilkłem i po dziś dzień nie mogę odzyskać oddechu.
Potem przyszła pustka. Obawiam się, że taka ona już pusta będzie, aż po nieskończoność. Słowa Mistrza Eckharta, czy innego Mikołaja z Kuzy, Rosenzweiga, Bubera, Wojtyły i tak dalej, nijak się mają do słownych wygibasów na temat hedonistycznych używek, a poza nimi nic innego we mnie nie istnieje, porządków mieszać nie trzeba, zresztą nikt już teraz tego nie zrozumie, a zatem lepiej drzwi zamknąć, zamilknąć i uznać, że trop tard, c’est trop tard.
Konkretne wina na co dzień pijane też nie są warte pomników, powtarzają się wraz z rosnącym przekonaniem, że wszystko zostało już powiedziane. Pozostało tylko pragnienie, aby gadać sam do siebie, a do tego wcale nie trzeba prowadzić bloga o winie. Uporczywie zastanawiam się nad tym, co przyjdzie do głowy kolejnego ranka. Nie wiem, zresztą nikt z nas tego nie wie, nawet wróżbita z Człuchowa, czy inna Baba Wanga. Uczenie się ukraińskiego z proroctw Wernyhory też nie ma żadnego sensu. Pozostaje mróz za oknem, śnieg zacinający przy większym wietrze i oczekiwanie na solution finale, która tym razem nadejdzie ze Wschodu.
Leave a Reply