Czuję się trochę jak jaszczurka, która oberwała kijem bejsbolowym. Po prostu doszedłem do miejsca, skąd nie ma już powrotu. Nagle zabrakło środków i sposobów, aby iść do przodu. Jako przedstawiciel pokolenia, które trzydzieści lat temu dostało kopa w tyłek od wygłodniałych młodych wilków pędzących w przestrzeń za sławą i stanowiskami, jestem przyzwyczajony do niewygód, potrafię pracować i nie skarżę się na los, mam bowiem to, na com zasłużył, są jednak momenty, kiedy już lepiej nie można, dalej nie da rady i wtedy trzeba się poważnie zastanowić nad sposobem istnienia.
Uświadomiła mi to wczoraj Monia (albo Fil, jak kto woli) jednym zręcznym komentarzem pod odgrzewaną recenzją z Château Dereszla. Otóż czytacze sądzą, że każdy tekst o winie w tym blogu dotyczy wina aktualnie obecnego na półkach sklepowych, czyli – w konkluzji – że autor nic innego nie robi, tylko ciągle kupuje nowe wina po to, aby o nich pisać.
Tak – owszem – było, aż pewnego dnia przyszło mi zapłacić jakiś spory rachunek prowajderowi i zauważyłem, że nie mam już na wino, a jako że wino przyjacielem moim jest i nie pozwalam przyjaciołom włazić mi na głowę, postanowiłem przyhamować i zacząłem korzystać ze starych tekstów odgrzewając je, jak kotlety, co mogło wprowadzić zamęt w głowach niektórych czytaczy nieprzywykłych do pewnego poziomu abstrakcji.
Ratunkiem mogłaby być popularność; po to jednak, by taką się cieszyć, trzeba zrezygnować ociupinkę z własnych archaicznych zasad i przychylić do gustów „szerokiego odbiorcy”, co w niszy wybranej przeze mnie jest niezmiernie trudne. Chociażby dlatego, iż należałoby być aktualnym, odwiedzać imprezy, bywać na salonach. Na to nie pozwala mi wiek, no i zasoby, a przy okazji: czy ktokolwiek zastanawiał się czytając dowolny tekst w dowolnym winnym blogu, ile rzeczywiście taki tekst kosztuje?
Z czysto handlowego punktu widzenia patrząc stać na pisanie o winach tylko zawodowców, a czytacze powinni przyjąć wreszcie do wiadomości, że u zwykłego blogera jest to tylko hobby i tak do tego należałoby podchodzić. Nie budować na nim, broń Boże, marzeń o ekonomicznej szczęśliwości, bo skończy się to stwierdzeniem, jakie ostatnio wypowiedział pewien prezydent: „no tak, wy macie wasze zasady, my natomiast fundusze strukturalne”. W moim przypadku fundusze strukturalne znajdują się po stronie czytaczy, im więc winienem schlebiać, problem w tym jednak, że nie bardzo jestem w stanie. I to by było na tyle.
Leave a Reply