Nie odzywałem się przed ostatnie kilka tygodni. Otóż, w pewnym sensie, znalazłem się na rozdrożu, które sam sobie sprokurowałem, jako skutek ostateczny wniosków przeze mnie w tym blogu lansowanych, a budzących się do życia w niektórych innych blogach.
Po pierwsze: wino nie jest i nie może być artykułem masowym, czyli jest elitarne, czyli nie ma co wymagać od wina taniości. Po drugie: napój, który oderwał się jak derywat od tradycyjnego wina i który prezentowany jest w dyskontach, nie powinien być oceniany wedle takich samych kryteriów, co wino pojmowane tradycyjnie.
Po trzecie, w wielu przypadkach odbiorca nie odczuwa smaku wina, czy też pokrewnego napoju, ponieważ pijąc je przełyka opinie, czyli prowokacyjnie i krótko: nie wino pijemy, lecz snobizm, a ten – zawsze – powinien kosztować.
Jadę sobie teraz z Gdańska do Ełku wagonem godnym dobrej zmiany, długim, luksusowym, a jednocześnie egalitarnym, bowiem bez przedziałów i rzeczywistość widzę w obrazkach, plamach światła i cieni. Przede mną na godzinie dziesiątej młody pączek opakowany w setki toreb i torebeczek.
Pewnie wraca z zagranicy i wiezie geszenki. W dłoni smartfon. Na jedenastej dwie długie plamy białych nóg; a jakież są one długie, zawinięte nieomal na szyi, oczy nieco nieregularne, wpatrzone w jeden punkt za oknem, w uszach słuchawki, w dłoni smartfon, czarne szorty kontrastują z bielą skóry, na której wyraźnie widać żyłki i tętnice.
Tuż obok dwie panienki młodziutkie, w dłoniach smartfony, w uszach nawet do mnie dochodząca muzyka, przede mną czarna bluzka i pełne piersi jedynej w wagonie czytającej książkę i to do tego „Rozmowy z katem”, po chwili – jednak – pojawia się w dłoni smartfon. Cały wagon ludzi młodych, dawno mnie to nie spotkało, wszyscy czyści i uśmiechnięci i wszyscy ze smartfonami.
Zaczynam zastanawiać się, czy moja krytyka współczesności i jej obrazkowego charakteru ma jakikolwiek sens? Przecież myślenie może łączyć obrazki, a dzieciaki, które ze mną jadą, z pewnością potrafią łączyć elementy rzeczywistości, nawet piktogramy, siecią przyczyn i skutków.
Po prostu tak zmienia się świat i nie ma żadnego sensu bunt usiłujący zatrzymać zmiany, wynikający z niezrozumienia tych zmian. Lepiej byłoby pokornie dostosować się do takich zmian, budować, nie sarkać i jątrzyć. Wyciągam, więc, i ja mojego ajfona i sprawdzam, proforma i po szpanersku, pogodę, no i godzinę.
W Gdańsku z ulicy patrzyłem w witrynę Rossmanna; akurat wina i już z daleka widziałem, że z innego kraju jestem. U nas takich win nie ma. Nie wszedłem, aby nie zdenerwować się za mocno. Z Powiatowej jadę do innej Polski moje pięć godzin po to, aby dowiedzieć się, że ta inna Polska wcale się do mnie nie wybiera, po co więc denerwować się na próżno?
Na szczęście smartfonowa rzeczywistość owija buforowym kokonem i stępia nerwy, zawsze przecież mogę mieć real w obrazkach, w fejsbuku przyjaciół i wino do prawdziwego lustra, jeśli uda mi się wino kupić, a nie napój dla biedaków.
A teraz wyjmuję z torby słowo pisane. Przysłali je do mnie dotykalne i pachnące farbą drukarską, a w nim chociażby świetny tekst “Wyspa” Marka Bieńczyka o Janie Jakubie Rousseau (jeżeli ktokolwiek wie, kim ówże był i po co o nim gadać). Zabrałem słowo pisane sobie w podróż, teraz odbija się w szybie wagonu twarzą aktora Kondrata i kontrapunktuje biel łaskotliwą nóg na jedenastej.
Dobrze, że je zaprenumerowałem. Wrzuca mnie ono swoją siłą w strefę oddaloną o świetlne kilometry od smartfonów i dyskontów i uświadamia, że jako bloger i domorosły literat do elity należę i wino pić powinienem, a nie dyskontowe wynalazki. Bo „Ferment” jest dla elity, tak jak dla niej jest wino, czyli pomyłką jest szukać wzorców między półkami Owada.
Publikując „Ferment” Winicjatywa jasno określiła swoje miejsce w świecie Kultury, przypominając nagle, że jeszcze Kultura nie zginęła przygnieciona przez masowe i egalitarne trendy. Ciekawym doradzam dokładną lekturę po to, aby uświadomili sobie, gdzie wino istnieje naprawdę i z kim trzeba przebywać po to, aby nie zapomnieć, kim jesteśmy i skąd przychodzimy.
A jeżeli tego nie uda nam się zrozumieć, pozostanie picie snobizmu i słoma w butach, a także kolejny smartfon na tle czarnych szortów. I to by było na tyle.
Fajny i mądry tekst! Brawo. PS. Z jednym się nie mogę do końca zgodzić:” Bo „Ferment” jest dla elity, tak jak dla niej jest wino,”….cóż, wino jest dla wszystkich jak pokazuje życie w krajach gdzie wino stworzono. Dorabianie do picia wina “elitaryzmu” nie wyjdzie na dobre nikomu. Pozdrawiam z Porto.
W tutejszym, naszym przypadku sformułowałbym to raczej: to elita jest dla wszystkich (może nie wino), trzeba tylko chcieć do niej dorosnąć. Nad Śródmorzem wszyscy mają do wina dostęp, jako że jest tam bardziej dostępne od wody, ale nie wszystkich (niestety) na takie prawdziwe, tradycyjne wina stać, więc zadowalają się “dyskontowymi derywatami”. U nas wszystkich stać na gorzałę, a za wino zbyt często bierzemy to, co w Biedrze pod ręką za malutkie pieniądze. Nie twierdzę, że wszystko to jest złe, nie można jednak na tym budować wzorców (ale, czy w ogóle jakieś wzorce trzeba budować?). Mówiąc elita miałem na myśli właśnie wzorzec, do którego należałoby zmierzać, Kulturę z dużej litery, a nie gorzelną słomę w butach. Pozdrawiam
100% zgoda.