Ryzykowne zestawienie, ten plonk z Jean-Claude Masem. W końcu stał się ów Mas jednym z filarów nowej Langwedocji i pokazuje starym pierdzielom z Bordeaux, jak robić interesy. Chyba to on stwierdził prowokacyjnie, że można robić dobre wina, które będą tanie (stąd ten mój plonk w tytule). Chwytliwe marketingowo hasło, drążyło komórki mózgowe, aż dotarło do mnie, że zasadniczo trudno jest rozróżnić dobre od złego.
No bo jak? Jeśli z założenia ktoś robi rzeczy złe, to znaczy wytwarza kiepski produkt, nie powinien chyba wcale go robić? Czyli, wszystko, co możemy znaleźć na rynku, a co tańsze od dychy, to havno? A zatem etykietę ‘dobre’ trzeba dawać tylko tym flaszkom, które kosztują więcej niż, dajmy na to, stówę? To raczej ćwiczenia z logiki, nie mają wiele wspólnego ze smakiem, no bo przecież smak wysmakowany w swojej smaczności pojawia się po osiągnięciu określonej ceny stanowiącej o dobrym.
Tutaj Jean-Claude Mas zbuntował się i zwietrzył okazję. Uznał to, co każdy producent powinien uznać. Będzie robił tylko dobre, czyli ogólnie uznane za smaczne (a ogólnie smaczne zdefiniowano jako takie, które smakuje Amerykanom, no bo arogancka żaba robiona jest przede wszystkim na rynek amerykański). Nie ma żadnej mowy o wytwarzaniu havna z definicji, żadnego plonku, albo, jak kto woli, winiawki. Wartość pojawia się z ilością, ta zaś faktycznie spowodowała, że Mas stał się jednym z największych.
Przypominając Czytaczom istnienie tego producenta zastanawiam się, czy to, co codziennie widzę na dolnych półkach supermarketów można w ogóle klasyfikować? Znów powraca mój skrajnie pesymistyczny subiektywizm negujący jakiekolwiek oceny i na piedestale pojawia się flaszka starożytnej Sofii, która dla niektórych też może być znakomita.
Leave a Reply