Euforia życia goniła mnie dotychczas za mirażami, których natury nie potrafię do końca zrozumieć. Wydaje mi się, że taki bieg z wywieszonym ozorem wynika z poczucia braku stałości, w którym przyszło mi dorastać w tym szczególnym miejscu na Ziemi, gdzie co kilka lat przewala się kataklizm wojen i rewolucji i gdzie nie wolno nawet marzyć o kilku spokojnych latach. Dziwaczny problem ciepłej wody w kranach pojawił się zupełnie niedawno i ledwie taką poczuliśmy faktycznie, już pojawili się niezadowoleni, którym zaczęła przeszkadzać i oto kolejna bitwa pod hasłem: może być jeszcze lepiej (chociaż gdzieś tam wierzą w przysłowie, że lepsze jest wrogiem dobrego).
Brak stałości, ciągłości, neurotyczne rozedrganie opinii niezupełnie pewnych własnych racji, wspominki o przebytych bitwach, ewakuacjach, obozach przejściowych, powstaniach, którymi karmiły mnie Matka i Babka; to wszystko sprawiło, że do teraz nie umiem przywiązać się na stałe do miejsca, czy sytuacji. Sądzę, zresztą, że my tutaj tak mamy, wszyscy.
Pierwsze moje podróże do Italii w czasie studiów pokazały, że istnieją miejsca na Ziemi, gdzie ludzie przywiązani do przyszłości nie wyobrażają sobie nawet, iż mógłby nadejść kataklizm, który wywróciłby wszystko do góry nogami. Moi weneccy przyjaciele ze zdziwieniem przyglądali się poszukiwaniom bez końca, jakie sam sobie serwowałem i których celu nie udało im się nigdy pojąć, ja natomiast z równym zdziwieniem zastanawiam się (do dzisiaj), jak można żyć licząc na to, że nic nie ulegnie zmianie, jako że żadna katastrofa życia nie dotyczy. W końcu zmiana stała się dla mnie stałością i bardzo ciężko przyzwyczajam się do myśli, iż starość zwiąże mnie raz na zawsze z jakimś miejscem.
Wino zastąpiło mi podróże i kolejne poznawane butelki to etapy w peregrynacji po miejscach, których nigdy bym bez nich nie odwiedził. Budzą we mnie euforię życia, podsycają marzenia o lądach nieodkrytych, smakach i zapachach jeszcze nienapotkanych, a przy tym zmuszają do dyscypliny, gdyż pisząc o nich muszę respektować określone reguły. Dzięki nim łatwiej znajduję siłę, aby budzić się każdego ranka ze świadomością, że powinienem jeszcze zrobić to, czy tamto, chociaż z drugiej strony wiem dobrze, jak bardzo potrafią być zdradliwe.
Pisałem o tym kiedyś zresztą, jak o przyjaciołach potrafiących wejść na głowę w ich tylko wiadomych celach i staram się nie poddawać manipulacji powoli i jadowicie sączonej z każdą kroplą z następnej butelki. Tak to jest, wszystko, co wspaniałe potrafi rzucić się do gardła i zagryźć, jeżeli zbyt długo zwlekać będziemy z założeniem kagańca.
Otóż kiedym rozpoczął podróże po winnych ścieżkach, wydało mi się, że powinienem poznać wszystko. Potem zjawiły się ambicje blogera piszącego o winie, czyli pokusa recenzowania, zapominając o tym, że jeśli już recenzje, to zawsze w czyimś imieniu, czy interesie, a mnie nigdy nie obchodził czyjkolwiek interes. Dopiero niedawno dotarło do mnie, iż to co robię, bardziej pachnie masochizmem, niż zdrowym rozsądkiem. Po pierwsze: nie ma takiej możliwości, bym poznał na starość i nauczył się tego, na co inni przeznaczyli całe życie. Po drugie: jest swoistym zboczeniem pisanie za wszelką cenę o czymś, co nie smakuje. Nie wolno w żaden sposób zmuszać się do degustacji tylko z tego powodu, że czyjaś wola, czy zasłyszana opinia tak nakazują. Dlatego powyższe mając na względzie zdecydowałem się degustować to, co sprawia mi przyjemność, a więc – w konsekwencji – pisać pozytywnie.
Życie jest za krótkie, aby je marnować dostosowując do przyjemności innych (wystarczy, że każdy dzień mojego życia katowany jest cudzymi decyzjami, na które nie mam żadnego wpływu). Zdecydowałem zatem, iż blogowanie moje o winach będzie wyłącznie o takich, z którymi mogę się pozytywnie utożsamiać i które można polecić nawet nie degustując, bo już sama półka do tego upoważnia. Masochizm pozostawiam innym. Wina więc tutaj opisywane są dobre dla mnie, nawet jeśli do końca ich nie rozumiejąc, krytykuję tam, gdzie inni wznosiliby hymny pochwalne. Jeśli natomiast nie degustuję, opisując opieram się na jak najbardziej wiarygodnych źródłach. I tak to z końca chciałbym uczynić nowy początek (taka moja dobra zmiana), a więc stwierdzam, że to by było na tyle.
Leave a Reply