W zasadzie to nie do końca wiadomo, po co człowiekowi bogactwo. Pazerność jest tak niepotrzebna, jak połamana szprycha. A jednak, wedle mej intuicji, to pazerność zaplątała ścieżki rozwoju i spycha od lat świat na manowce. A przecież mogłoby być tak proste po prostu, jak powiada pewna Pani Profesór, wystarczyło oprzeć się o Dekalog i hajda do wieczności.
Co mądrzejsi Rosjanie (a takich, wbrew panującym u nas opiniom, jest całkiem sporo) podpierają się przysłowiem: „wszystkiego chleba na ziemi nie zjesz, wszystkich kobiet nie pokochasz, całej wódki nie wypijesz, nu striemit’sja nada”. Dobrze się jednak zastanowiwszy do życia, nawet godnego, wystarczy niedużo. Pazerność, czyli bogactwo, czyli złudzenie posiadania władzy i możliwości manipulowania. Tylko po co? Po to, aby położyć się w tym samym grobie obok poddanego? Bez sensu.
Zwykła winnica produkująca zwykłe, aczkolwiek prawdziwe wino, wytwarza tyle wina, jak bardzo pozwoliły zbiory. Zwykły winiarz sprzedaje tylko tyle butelek, ile ma i nie przychodzi mu do głowy podbijanie rynków. Nie musi dodawać proszków, kombinować z wodą i beczkami, nie jest pazerny i dzięki niemu mamy do czynienia z prawdziwością. Przychodzą jednak na świat jednostki pazerne, którym we łbach tylko podbijanie rynków.
Budują fabryki, nie winiarnie, sponsorują laboratoria, z ich punktu widzenia w dobrej wierze wspomagają „postęp”, jeżeli taki rzeczywiście istnieje. Sprzedają miliony butelek, budują pałace, trują wątroby milionów klientów, potem gniją w grobach wraz z tymi klientami i po co? Bez sensu.
A wystarczyło się oprzeć o Dekalog i hajda do wieczności, może w łykowych łapciach i bez Fordów Mustangów, może bez iOsów, bez bomb wodorowych i kusz elektronicznych, lecz prawdziwie, czyli smacznie; nie ze smakiem inaczej.
Poza tym jestem pazerny, na życie i jego smaki, te zaś w laboratoriach nie powstają i dochodzi się do nich po sześćdziesiątce. Dlatego pisząc te słowa świadomy jestem tego, iż mało kto mnie zrozumie. Wyznawcy kciuka są zbyt młodzi, aby prawdziwość docenić i wszystko im jedno, czy znajdują ją w życiu, czy w dyskoncie. I to by było na tyle.
Wszystko stało się jasne. Koala jest stoikiem, chociaż Diogenes ze szkoły cyników również wskazuje Koali drogę do zrozumienia rzeczy. Koala fascynuje się także Franciszkiem z Asyżu, jego pochwałą ubóstwa. Jak widać, różne mogą być źródła dla równowagi ducha.
Sprowokuję jednak pytaniem: czy bogactwo jest zawsze tożsame z pazernością?
Znałem kiedyś pewnego fryzjera z Wołomina, który był bardzo pazerny, a przy okazji był gołodupcem. Znamy też liczne przykłady, że bajecznie bogaci magnaci zapisali swoje majątki na cele społeczne.
Jak to wszystko zrozumieć? Może Koala wyjaśni?
Bliżej mi jest do Lejzorka Rojtszwanca. Fryzjer z Wołomina jest statystycznym wyjątkiem, potwierdzającym regułę, że wszystkie fryzjery to mądre chłopaki. Nie trzeba tego wcale rozumieć, to już za daleko zaszło. Pozdrawiam
Poza tym bogactwo to wcale nie synonim pazerności. Bogactwo to przedmiot, a raczej zbiór przedmiotów, do którego dochodzi się także poprzez pazerność, która opisuje akt woli, powiązana jest z intencją, a więc może być oceniana z punktu widzenia etyki. Pojawia się przy tym pytanie, jakie cechy powinien mieć zbiór przedmiotów, aby zakwalifikować go do bogactwa. Temat rzeka. Jak rzekł Don Alberto, dotyka sedna współczesnej sprawy. Natomiast jeśli chodzi o filozofię, bliżej jest mi do obiektywizmu w wydaniu Ayn Rand z różnymi innymi zapożyczeniami i z silnymi tendencjami do ucieczki w etykę. Wracając do bogactwa, nie jest ono wcale naganne, chociażby ze względu na możliwą filantropię, natomiast intencjonalna pazerność jest bardziej jednostką chorobową i wcale nie musi prowadzić do gromadzenia dóbr (patrz fryzjer z Wołomina). Pozdrawiam