No i super. Jestem papissimo, bo cieszą mnie słowa Papieża Franciszka, iż nie ma świętowania bez wina: “Pamiętacie cud na weselu w Kanie Galilejskiej? W pewnym momencie skończyło się wino i wydawało, że impreza padła. Wyobraźcie sobie, że kończycie imprezę pijąc herbatę … bez wina nie ma imprezy!”. Tak rzekł kiedyś Papa Francesco. W końcu rodzina tego Argentyńczyka pochodzi z Piemontu, z Portacomaro w prowincji Asti, w krainie doskonałego Grignolino – dobrze zna kulturę, miłość i wyrzeczenia, jakie kryją się za kieliszkiem dobrego wina. Do tego stopnia, że ku pamięci swojego dziadka, który przed emigracją do Argentyny był pod Asti winiarzem, chciał umieścić kiść winogron w papieskim herbie.
A więc Papa Francesco to Grignolino. Papa Vojtyla to tinta de Toro, a po nim Papa Ratzinger. Chrześcijaństwo szanuje winorośl, jako sposób na podkreślenie euforii życia. Winorośl to sacrum. Przeginając nieco: chrześcijaninowi nie przystoi picie gorzały, to domena czysto pogańska, słowiańsko starożytna. Wino to całkiem inna sprawa. Wypadałoby wezwać tutejszy taliban: pijcie wino, aczkolwiek z umiarem, bo z tą euforią nie uchodzi przesadzać. Od przesadzania są biskupi.
Grignolino d’Asti to wino ze wsi piemonckiej, gdzieś między Asti i Casale Monferrato. Robione jest z winogron grignolino, które według piemonckich rolników uchodzą za najtrudniejsze w uprawie, ponieważ wymagają szczególnej pielęgnacji, stale wilgotnego klimatu i piaszczystych gleb, trochę gliniastych, tak charakterystycznych dla tych terenów.
Trudności w uprawie powodują, że otrzymany w ten sposób produkt jest bardzo szczególny, charakteryzuje się intensywną rubinową barwą i aksamitnym, wyrafinowanym zapachem, na podniebieniu osiada smakiem owoców, co pasuje do jak najprostszych potraw: zup na bazie rosołu warzywnego, warzyw, gotowanego mięsa i serów. Życie, nie tylko katolika, zasługuje na odrobinę euforii.
Leave a Reply