Długo nie miałem ochoty pisać, blogować, blożyć, blogierzyć, blagierzyć. Nawet nie chodzi o brak czasu, raczej brak chęci, oklapły uszy i nie tylko. Za łatwo widocznie przychodziło mi odwalać blogierską szychtę, dzień w dzień i w końcu piec się wypalił. Dość długo to trwało, a czy było potrzebne? O mnie chodzi, nie o resztę świata, w końcu dla mnie liczę się wyłącznie ja, szczególnie przed sprawami ostatecznymi.
Czego mnie to pisanie nauczyło? Z pewnością nie dodało pokory. Nadal jestem ohydnie przemądrzały. Zmusiło do poznawania nowych zjawisk. Dzisiaj udaję przynajmniej, że wybieram flaszki świadomie. Faktycznie rozumiejąc, że coś smakuje, a może i dlaczego. W żadnym razie pisanie nie zrobiło ze mnie specjalisty, eksperta, guru jakiegoś.
Niektórzy powiadają, że z ludźmi nie można być szczerym, że spotykając kogoś wystarczy pogadać o dziwnym kształcie chmury, ale już pominąć, dlaczego moim zdaniem ten kształt jest taki, a nie inny. Bezpieczniej jest potwierdzić, że rozmówca ma wyłączną rację. Nauczyłem się przez te ostatnie kilka lat, że trzeba bać się własnej nadekspresji i upodobnić się do powszechnej sztancy.
Tak jakoś dzieje się, że coraz częściej mój ślimaczy odwłok czuje, że świat chce tylko posypać mi tyłek solą, twierdząc, że pozbawiony jestem czucia w ślimaczym ciele. Kciukowi nie są potrzebne takie jak ja ślimaki. W końcu blogierski rozgłos wydaje się być niepodzielny. Sława należy do ich redaktorskich wyłączności, a Prezes uporczywie uczy owieczki, że strzyżonym najlepiej być tylko w jednym kościele.
Zatem z trudem przychodzą mi kolejne słowa. Jeszcze jedną rzeczą, której nauczyłem się przez ostatnich lat kilka jest to, iż odsłaniając odwłok stajemy się bezbronni i żaden śluz nam nie pomoże. A wino? Każde podobne jest, jak podobne stają się kolejne dni nizane jak paciorki różańca.
Leave a Reply