Wczoraj opublikowałem opracowanie artykułu z francuskiej sieci, gdzie na podstawie danych z portalu wine-searcher sporządzono kompilację i w pięknej tabelce podano 20 najdroższych win świata. Tego typu kompilacje można tworzyć w nieskończoność, jako że praktycznie nieskończona jest liczba aukcji, wyprzedaży, czy ofert, a i ceny w każdej kompilacji mogą różnić się, co niewprawnego czytelnika i amatora win wszelakich doprowadzi do rozpaczy.
Tutaj czołówka to Francja i kilka win niemieckich (same Rieslingi). Czyli Europa, czyli w zasadzie powinniśmy być dumni, bo też jesteśmy Europejczykami i takie drogie wina produkujemy. Nastrój świąteczny powoduje, że nie będę się nad czytelnikami znęcał rozważaniami o klasowym i społecznym charakterze zagadnienia. Świat, jaki jest, każdy widzi i trzeba faktycznie grube klapki na oczy założyć, aby pewnych rzeczy nie chcieć zauważyć.
Bardziej mnie interesuje postawione w opublikowanym opracowaniu pytanie: czy wino najdroższe jest faktycznie najlepszym? A więc, czy cena stanowi o smakowej wartości? W tym pytaniu zawiera się cała złożoność świata i człowieka, a wino staje się jedynie pretekstem koncentrującym wszystkie człowiecze istotności. Nie wdając się w zawiłe i pompatyczne rozważania stwierdzam, że taka „najlepszość”, czyli absolutna wartość, do której dążyć trzeba, jak do Świętego Graala, wcale nie istnieje, a płacimy, bo chcemy, jeśli mamy, jedynie za snobizmy, powodujące, że człowiek zaplątuje się w pajęczynie niewyjaśnialnych zależności. To wszystko można z chrześcijańska podsumować: marność, marność, jeszcze raz marność.
O bogactwie i pozycji stanowi, otóż, marność, z której i władza wyrasta i przekonanie, że jest się lepszym od innych, bo stać mnie na Romanée-Conti. W końcu na języku pozostają takie same taniny i kwas, co u menelika pod śmietnikiem. To zrozumiawszy pojąłem nagle, że gram tutaj na ludzkich słabościach i ze snobizmu czytelników buduję sobie chatynkę. No i kab budzie, każdy kroi, jak mu materiału staje.
Wypada zatem podeprzeć się winem faktycznie skonsumowanym, które pinotem czarnym będąc uderzyło mnie swoją przyziemną realnością. Aż dziwne, że znana z tworzenia zabawnych dykteryjek Winicjatywa jeszcze o nim nie napisała. Chodzi o wino Léon Palais Vieilles Vignes Pinot Noir Côtes du Jura AOP. Znalazłem recenzję o nim u Winniczka, czyli tutaj, gdzie szybko zapraszam. Mnie ten czarny pinot nie smakował i zastanawiam się, co miałbym powiedzieć, gdyby pinot noir od Romanée-Conti, cudem nabyty i wypity, okazał się tak samo płaski i kwaśny, jak degustowany Léon Palais Vieilles Vignes. No, ale możem był w kiepskiej formie? Któż to wie?
Léon Palais Vieilles Vignes Pinot Noir Côtes du Jura Appellation d’Origine Protégée, bez rocznika, w cenie 29,99 PLN za butelkę (0,75), kupione w Lidlu Białystok, (czerwone, wytrawne, szczepy: 100% pinot noir). Wino butelkowane przez La Maison du Vigneron – Francja. Ta butelka dostaje ode mnie 72 punkty.
Leave a Reply