Wnioskować więc należy, że wszelka działalność twórcza jest tylko łaskotaniem własnego ego. Nie ma tutaj znaczenia poziom artyzmu, ego jest ego, jak kosmiczna łechtaczka rozpościera się między narodzinami i śmiercią i chce być łechtane, niczego więcej nie pragnie, a nawet tylko to mu wystarcza. Tworzenie jest pewnego rodzaju samogwałtem, łaskotliwym sprawianiem sobie przyjemności. Czy i co to ma wspólnego z winnym marketingiem?
Nic, chociaż Taurasi Aglianico bardzo w masturbacji pomaga. Niektórzy wolą nawet je od najznakomitszego Barolo, mnie przyciąga zwłaszcza zupełnie inna cena, skutek zawsze jest taki sam, czyli orgazm w zachwycie nad własną wielkością i nad smakiem na podniebieniu. Nie rozumiem, jak można chlać gorzałę i smakować Arte. Albo delektować się słodkawą Kadarką i mieć jakiekolwiek ambicje.
Posuwając się powoli w tę i z powrotem, przysysając do metafizyki, jak do słonawego smaku plaży w Jesolo, czy gdzieś pod Torre del Greco, wszędzie czai się nienasycone ego, trochę jak zielony wąż na drodze pod Burgas, który kiedyś obiecywał mi cudowne zwieńczenie, chociaż zniknął wraz z upływającym czasem i nie potrafił nawet przez chwilę zrobić dobrze tak, aby zatrzymać ego w nieruchomości chwili. Zatem na ego najlepsze Aglianico i tego odtąd trzymać się trzeba. To by było na tyle.