Jako że przyszło żyć w pozbawionych precyzji czasach, gdzie zamiast papieru oczy bolą od przewijania kciukiem, a ekran nie ma aromatu wylanej na kartkę kawy, pojawiają się niezwykłe w swojej niepotrzebności zamienniki, gadżety, bidule, za które dalibyśmy sobie głowy uciąć, a co najmniej sprzedalibyśmy wolność, tę bowiem już dawno pomyliliśmy z witrynami wypełnionym takimi właśnie gadżetami . Buntujemy się niekiedy, udajemy wielkie zainteresowanie losem zanurzonych w tradycji, aczkolwiek niespełnionych, marzeń, faktycznie jednak otwieramy gęby na widok każdego nowego bajeru, ten zaś służy tylko i aż do upychania w głowie minut uzupełniających pustkę, w której ani Argentyńczycy nie zajmują miejsca Albańczyków, ani Norwegowie o przedziwnych wyrokach nie uderzają w klawisze Remingtonów, jako że takich Remingtonów już nie ma. Coraz częściej takie „już nie ma” przemyka po głowie i staje się jedynym pewnym elementem w tym naszym czasie bez papieru.
Na szczęście horyzont wypełniony jest teraz konkretną żółtą plamą kwitnącego na potęgę mleczu, taką niby tropikalną egzuberancją na łąkach pośród szarego pola. Do tego rytm wczesnych poranków, zaparzanych ziółek, jajecznicy z parówkami na śniadanie, zakupów po południu, każdego dnia zupełnie tak samo i tylko pogoda raz deszcz, raz słońce przynosi, w kółko Macieju zbliżając do tego, co nieuniknione i co każdego wieczora w kieliszku, do którego ciotka Julia nalewa kolejne krople merlota, równie śliwkowe, jak okrągłe słowa skryby, a ten maleńki i kogoś przypominający dyskursem krągłym i obiecankami, tańczący pokrętne tango przewrotów i powrotów, na które po raz setny każdy z nas daje się nabierać. Pozbawiony precyzji czas i kraj wokół zabudowany kontenerami dyskontów z półkami gadżetów i winem niewinem, chlebem bez zakwasu, kaszą z kamieni, majtkami w stertach masła.
Przy drodze wielebny z wieśniakiem, w komży białej święcący pole, na asfalcie obok dwa merce i ta brunatna ziemia, aż po horyzont, ja natomiast przelotem w hyundaiu moim do następnego dyskontu, wina przecież zabraknąć nie może, a nawet jeśli ciotki Julii nie stanie, kieliszki umyć trzeba. Ot kraj rewolucyjny, ot moje obyczaje. I to by było na tyle.
Leave a Reply