Tegoroczna Bożolejka skłania do zadumy, chociaż dumając do niczego nowego, ani dobrego nie dochodzę. Po pierwsze dlatego, że mózg mój starzeje się w tempie przyspieszonym, osłabiony listopadowym mrozem, po drugie, czasy takie przyszły, że trudno coś mądrego o nich napisać. Otóż Bożolejka stała się nagle zupełnie przyzwoicie normalna, bez wodotrysków i czarodziejskich ogni na ugwieżdżonym niebie. Smak zwyczajny młodego gamay, żadnych bananów, ani asfaltu, ani innej perfumy.
Cena, jednak, już nie taka radośnie normalna, raczej podwójna, co powoduje, że tak optymistyczna impreza, jak bożolejska degustacja staje się przywilejem dobrze uposażonych, dawanie zatem w szyję w ramach europejsko-francuskiej tradycji jest raczej masowo niedostępne, bidoki zaś mogą to robić zwykłym jabolem, albo najprostszą gorzałą. Prezes chyba takich problemów nie ma, bo jego żoliborscy akolici wszystkie flaszki w okolicznych marketach wykupili, i to te, co więcej kosztują.
W ogóle jest chyba nieprzyzwoitym w naszych paskudnych czasach hołdować frywolnościom godnym rozwiązłych nihilistów i zachwycać tak niskimi objawami przywiązania do materializmu, jak degustacja Bożolejki. Wypadałoby raczej biczem z łańcucha plecki chłostać i na kolanach do Lourdes zasuwać, aby katastrofę oddalić, a nie wciskać ludziom, że zgodnie z prawem naturalnym wszystko, co przyjemne, dobrym jest, bo to zwykła bzdura i oszustwo.
Życie jednak nasze, będąc na ogół na łgarstwach oparte, to ma do siebie, że w głębokim poważaniu posiada ostateczność i takie tam durne jej konsekwencje. Stąd świat człowieczy wymyśla sobie sztuczne okazje do świętowania i chla pod ich pretekstem, udając, że chodzi o zwykłe degustowanie. Kryzysy też przychodzą i odchodzą, wielki żółw, na którym spoczywa Ziemski talerz budzi się raz na tysiąc lat kichając siarczyście i powoduje wstrząsy, lecz zawsze po tym zasypia, o czym tylko jedna nasza tutejsza piosenkarka, nie całkiem zresztą popularna, potrafi światu przypomnieć. Taka to właśnie jest tegoroczna kryzysowa Bożolejka.
Leave a Reply