Szczerze? Nie wiem, jak o tym wszystkim pisać. Walczy we mnie świadomość, iż należałoby być człekiem odpowiedzialnym z chęcią wyżycia się, wyplucia z głębi trzewi, co tam gdzieś w duszy gra. Zresztą, kto wie, co jest odpowiedzialne, a co nie? Sam Terlikowski odklejając się od rzeczywistości tego nie wie. Przypomina mi się anegdota, którą niedawno ktoś mi opowiadał o gorliwym proboszczu na małopolskiej niwie (tylko tam, widać, się tacy uchowali, a pikanterii mogłoby dodać wrzucenie nazwiska co bardziej znanych nawiedzonych, ale się powstrzymam). Otóż proboszcz w drewnianym kościółku w obliczu powodzi, kiedy wieś całą ratowali, nie chciał budynku opuścić, no bo w końcu Pan nas uratuje. Po paru dniach woda wszystko zalała, ostał się jeno jeszcze dach i dzwonnica, no i ksiądz na dachu, strażak więc łódką podpłynąwszy zawołał: “Wielebny, schodźta, już nic nie uratujeta!”.
No, ale wielebny wiarą w Opatrzność otulony zaparł się i nie chciał dać się uratować. Za dni kilka dach wodą też przykryło, wielebny dzwonnicy się złapał, a strażakowi, który znów chciał go ratować odparował, że Pan jest ponad czcze chęci doczesnych. Za dni ze dwa nad wodą sterczał ino krzyż wieńczący dzwonnicę, no i na krzyżu wielebny, który rozżalony do Boga zwracał się z pretensjami: “a bo ja tak Tobie ufałem, tyle miałem wiary, a Ty co? Zostawiasz na pastwę żywiołu?”. Rozstąpiła się więc chmura i głos wkurzony dał się stamtąd słyszeć: “dwa razy słałem do Ciebie ludzi na ratunek i dwa razy nie chciałeś skorzystać, to teraz nie wnoś reklamacji”. To gwoli odklejonego Terlikowskiego.
Nie wiem, co będzie z winem. W mojej Biedrze jeszcze jest. Mówią, że La Rioja została zamknięta, lecz w końcu i całą Polskę też zamknęli, chociaż podczas mojej ostatniej wizyty w Biedrze miałem chęć wrzasnąć na tych wszystkich chłopów z babami i dzieckami, co to wylegli dokupić już nawet nie byle co. W Polsce wystarczy coś oficjalnie ogłosić, a naród zrobi dokładnie odwrotnie. Młode i w sumie z inteligentnym wyrazem twarzy mamuśki z synusiami i córusiami, tłoczące się przy kasie, bo absolutnie niezbędnym jest w czasach zarazy zakupienie tysiąca batoników, to mnie już przerasta.
Pozostaje pewność, że alkohol wcierany w błonę śluzową na tyle upije wirusa, iż ten z przepicia zejdzie. Nie wieszczę więc miłości w czasach zarazy, lata mnie do tego nie upoważniają, a fakt, że jestem w grupie największego ryzyka rozśmiesza mnie najbardziej. W końcu wygląda na to, że nagle na świat nieśmiertelnych spadła śmierć nagła, o której od setek lat zapomniano. Tak się wszyscy zachowujemy. Właśnie, jak nieśmiertelni. Strasznie nas martwi to, że starzec odejdzie na wirusa w koronie, no bo w końcu miał żyć wiecznie, a im bardziej będziemy wyjątkowi w naszych stanach zadeklarowanych, albo odczuwanych, tym bardziej śmierć nie będzie nas wcale dotyczyć. Przecież mamy smartfony, biskupów, batoniki rozmaite i nadzieję, że na kanapie leżeć będziemy wiecznie szeroko rozdziawiając gębę, bo chińczyki panie wredne są i tyla. Nie wiem więc, jak o tym pisać. Pozostaje mi wcierać w śluzówkę wina kropli parę, a nie nie wyjawię, w którą śluzówkę i liczyć, ile to już, czy jeszcze chorych w telewizorze. I to by było na tyle.
Leave a Reply