Marazmu ciąg dalszy, niebo upodobniło się do czarnego pinota, któren rubinowy jest, a nawet herbaciany, zupełnie jak zachodzące słońce w oczekiwaniu na powrót wielbłąda. Ten wykrzywia pysk i wydaje się zdegustowany wspomnieniem samym pustynnej kadarki. A dlaczego wielbłąda? Ano, aby nie udowadniać, że się nim nie jest.
Gruby, wręcz nieinteligencki paluch zbliża się do mojego nosa wymachując postkomunizmem i postmodernizmem, a Lublin zawsze wydawał mi się być miastem wybitnie inteligenckim i nie jestem w stanie pojąć, skąd tam się biorą takie debilne szumowiny, chociaż szumowiny nazywane inaczej szumkiem mogą być pozytywne, jeśli zbierają się na powierzchni. Tylko o jaką powierzchnię tu chodzi?
Klawiatura nadal buntuje się, bom baterii nie zmienił, mam więc to, co chciałem, a i powód do narzekania się znalazł. Jest zatem o czym pisać. Można byłoby o jakimś pinocie, ale tego akurat na horyzoncie nie stało, zresztą w ogólne nie staje.
Cholerny ład zimą, nieład wiosną (za wróżbitą z Człuchowa) i zawsze jakieś porządki. Wir powstaje, w którym łeb się kręci, erotyzm wraca tylko w kontekście psychoanalizy, a zawsze gdzieś na końcu samego cienia tła czai się pytanie, co by było, gdyby? Wiadomo, że nie wiadomo, odpowiedzi nigdy nie będzie, a wszelki optymizm stanie się kolejnym udawaniem.
Leave a Reply