Kaszel powoli znika. Jeszcze od czasu do czasu bolą mięśnie pod żebrami, ciężko oddychać po kilku krokach, taka tam chyba czterdziesta wersja bakcyla, którego przecież nie ma, jak mawiają płaskoziemcy. Ostatnie i dotąd najlepsze moje wino odpływa w niepamięć.
Nikt nie zauważa milczenia, czyli nikomu na tym, co i jak piszę, nie zależy. Im lżejszy kaszel, tym cięższa prawda. W snach udaję Johnego Casha, czy jakieś inne stworki, fruwam nawet nad pobliskim lasem po to, aby spaść z hukiem, kiedy o czwartej rano kotka wąsem domaga się chrupek, a może chce wyjść za okno.
W świecie dzieje się nad wyraz wiele miełoczy, kciuk opanował mózg Księcia, coraz mniej w tym wszystkim logiki, z którą mógłbym się mierzyć. Są dwie opcje: albo świat dokoła zidiociał, albo idiotą stałem się ja i obie są równie prawdopodobne.
Flaszka Barbery od Bosio czeka cierpliwie, chociaż nie sądzę, abym mógł się po niej spodziewać najlepszych wrażeń. Barbera za 25 złotych może być godna swojej kwoty, ale trzeba wierzyć, próbować, dotykać dopóki jeszcze sensu wystarcza. W dodatku jest to Barbera Piemonte, a takiej pod ksywą Boschi dei Signori kantyna Bosio nie zauważa.
Leave a Reply