Przy całym tym rozgardiaszu faktycznie zapomniałem, że grunt to trzymać dystans, do siebie, do innych, do zdarzeń, do pomysłów, do frustracji, do sanacji, do demokracji, do trumtadracji, do smaków, do niesmaków, do marychy, do maków.
Ciągłe bicie pustym łbem w mur zapominając, że ten mur wcale niczego nie odgradza, że za nim nic nie ma, mrzonki jeno i nadrealistyczne stworki rozdające karty w grze, której i tak pojąć nie zdołam, no więc takie bicie łbem powoduje utratę krwi i siniaki, niczego nie rozwiązując. Ciekawe, czy umierając lepiej czuć się będę ze świadomością, że nieustannie ktoś mnie robił w konia?
A może w bramie raju, czy piekła ktoś powie, żem życie strawił na czczych swarach, zamiast cieszyć się nim i przypomni, że stworzył nas Pan na obraz i podobieństwo Swoje, i kazał iść i kochać, rozmawiać i tworzyć? Stworek jakiś spojrzy i powie, że – przecież – dał nam Pan, nawet, filozofów, którzy w myśli boskiej (jak Theilard de Chardin, Karol Wojtyła, Józef Tischner, Martin Buber i wielu innych) zawarli człowieka, każdego człowieka, stworzonego na obraz i podobieństwo Pana, aby tenże chwałę Jego głosił, nie niszczył, nie jątrzył, nie histeryzował.
A że przy okazji stworzył też politykę złożoną z wielu warstw, w których różne siły różnie na człowieka mogą działać, lecz tylko z jego własnej woli i mocy? Czyżby był to kolejny powód do płaczu? Wątpić i kpić, śmiać się do rozpuku i popijać pod wieczór patrząc na kaczki pływające w stawie. I kochać ludzi, nie zwijać się w złości, jak wystraszony robak wyrwany spod ziemi.
Nie trzeba zbyt głęboko kopać (wpadając w łatwą przesadę) i szukać w pokładach tak przepastnych, że aż zawrót głowy. Tam, być może, są jakieś byty, jakieś siły pracują, lecz ciągle reprezentują one ludzką, nie diabelską, moc, a więc i interesy; te zaś należy nazywać i rozumieć, dostosowywać się do nich, lub im przeciwstawiać. Na poziomie jednostki, czyli wartości najwyższej dla każdego z nas z osobna, rodzimy się – bowiem – i umieramy oddzielnie; na tym poziomie liczy się jednak to, co jej najbliższe i naprawdę łatwo jest spełnić jej najprostsze wymagania.
Z jednostki wynika jej autonomia związana z pragnieniem swobodnego działania, przedsiębiorczości, w której wszelka podległość powoduje frustrację, zależność, gnuśność i beznadzieję. Państwo ma stać na straży niezależności każdej jednostki, ma zapewnić jej możliwość przedsiębiorczego rozwijania skrzydeł, w przeciwnym razie jednostka umknie, przeniesie się tam, gdzie warunki są odpowiedniejsze (tak stało się z milionami młodych Polaków, którzy stąd wyjechali).
Lecz żadne Państwo nie może jednostki zastąpić, chociażby dlatego, że wraz z nią, czy zamiast nie umiera. I wcale nie ma tu znaczenia, czy siły jakieś tajemne działają przeciw, czy za, bo nawet jeżeli istnieją, o co innego im chodzi, inne rozgrywają interesy. A jednostka? Co do tego ma mały, skromniutki żuczek, czy nawet koala?
Ona ma nieustannie swoje tylko prawa, oraz obowiązki, by walczyć o siebie, tak jak koala ma prawo skakać sobie po eukaliptusach. Zwalanie winy na mityczne i wrogie siły pomaga znajdować zapomnienie o tej właśnie podstawowej odpowiedzialności (niektórzy nazywają ją wolnością). Że to slogany? A kto powiedział, że slogany to kłamstwa?
Wydaje się, że wraz z narodem moim w historii nieco się pogubiłem i zgubiwszy jednostkę przenoszę potem jej frustracje na całe społeczeństwo. Ciągle walczę, we własnej głowie, o jakieś interesy grup, klanów, partii, zapominając o człowieku, o tym, że Pan nakazał mi w Jego imieniu rozmawiać z drugim człowiekiem i w dialogu tworzyć wartości.
O tym Panu katolikom w każdą niedzielę przypomina także wino z przemiany krwi, to wino właśnie, które potem powinno ułatwiać rozmowę i budowanie, każdego z każdym, przy całej różnorodności, a tam, gdzie nie ma rozmowy, niewinne wino winnym się staje i sens traci wszelkie swoje znaczenie. I to by było, na dzisiaj, na tyle.
Rozmawiać, nie zalewać innych żółcią własnych frustracji…
Przeczytałem Twój wpis jednym tchem (wpisałem się chyba mejlowo i mejlowo go dostałem) i tym razem przyznaję, że jest znakomity. Zwłaszcza ostatni akapit.
Nie chciałem Cię urazić ostatnim komentarzem (przepraszam, jeśli tak zrobiłem; jestem m.in. filozofem i jednoznacznie werbalizuję czucie i rozum), ale naprawdę, nie spodobał mi się Twój wpis – pachniał rezygnacją. Wraz z drugim wpisem trochę lepiej Cię poznałem i wiem, że masz dobre intencje i dobrą duszę.
Serdeczności.
Z radością młodemu Panu Profesorowi za słowa otuchy dziękuję, prześmiewcą pozostanę, a przez wino do dialogu zapraszam (https://www.towinakoali.com/dialogika-wina-tekst). Pozdrawiam
Też ładnie i mądrze. Rzekłbym, że nawet bardziej przekonywająco, niż u Levinasa:)
Może jednak nie “panujmy” między nami – miłośnikami życia i wina; i “profesorów” zostawmy studentom.
Poczytam “historyczne” wpisy na Twoim blogu, w miarę wolnego czasu. Mam też dużą słabość do Włoch, więc z pewnością dużo się od Ciebie nauczę.
Prześmiewcą może nie pozostać, ale istotą przekorną jak najbardziej!
Chapeau bas:-)