Zawsze jest jakaś zatoka i zielone światło na drugim brzegu. Przychodzimy i odchodzimy, zatoka pozostaje, światło też, trzeba tylko chcieć je zobaczyć, rozgarnąć rękoma mgłę, dobrze przemyć oczy, zwilżyć gardło spokojnym tempranillo i robić swoje. Kręcąc się za własnym ogonem wracamy zawsze do miejsca, z którego wyruszyliśmy i czy to ma dla nas jakiś sens? Nie wiem, może nie warto w ogóle zadawać podobnych pytań, nawet moje ulubione pytanie „dlaczego” zawiesza się jak stary dysk i nieme patrzy na zielone światło po drugiej stronie zatoki.
Wspinając się w poszukiwaniu wyleniałego smoka gdzieś po kamienistych ścieżkach Kantabrii patrzę trochę z góry na otaczający świat, w którym kolejni przychodzą i odchodzą, czasami oślepia mnie słońce, czasami marzną od śniegu dłonie. Idę powoli w górę, uczę się nowych rzeczy, zauważam nowe trendy i ze zdziwieniem stwierdzam, że wszystko, nadal, mnie cieszy. W sens jakiś jestem zawinięty, jak w ciepły koc, coś mnie nieustannie chroni i dodaje sił, chociaż lat coraz więcej. Mózg młodnieje jak u Benjamina Buttona; ciekawe, kiedy pojawi się zdziecinnienie.
Zatrzymać się nie mam najmniejszego zamiaru. Za plecami mam całą Mesetę, za górami przede mną Kraj Basków i morze. Przygoda z Rioją, która mnie dotknęła, zaczyna zataczać coraz szersze kręgi, ze wszystkich stron docierają do mnie odgłosy dyskusji, która zmienia się w modę i czuję się usatysfakcjonowany, iż od smoczej wycieczki wszystko się zaczęło. Oby żar smoczy tego nie spalił. Na razie każdy krok wzmacnia kamienie układane jeden na drugim i nowe klejnoty zagnieżdżają się pomiędzy słowami, a przecież o to chodzi. Każda epoka ma takie wartości, na jakie zasłużyła, teraz przyszedł czas Sieci, ta zaś, jak górska ścieżka, może prowadzić wszędzie i donikąd.
Zawsze, przy tym, jest jakaś zatoka i zielone światło na drugim brzegu. I zawsze jakiś kantor wyśpiewa nam los ostateczny, zawijając w pieśni imiona radości i smutków. Mazeł tow, śpij w pokoju. I to by było, na razie, na tyle.
“Idę powoli w górę, uczę się nowych rzeczy, zauważam nowe trendy i ze zdziwieniem stwierdzam, że wszystko, nadal, mnie cieszy. W sens jakiś jestem zawinięty, jak w ciepły koc, coś mnie nieustannie chroni i dodaje sił, chociaż lat coraz więcej”.
Ładne i mądre zdanie.
Jak na Ciebie – wyjątkowo optymistyczne.
Wczoraj przyszedł mi na myśl Cohen.
Dawno o nim nie myślałem, ale właśnie wczoraj, jadąc samochodem do Krakowa, niespodziewanie przyszedł i mówił do mnie, we mnie o swojej muzyce zanurzonej w sacrum, którego korzenie sięgają Biblii.
Pozdrawiam Cię serdecznie, gdziekolwiek jesteś.
Bardzo się cieszę, że wróciłeś. Pozdrawiam
Mistrz Leonard o swojej śmierci:
https://youtu.be/YD6fvzGIBfQ
“Hineni”, hebr. “oto jestem”.
Odszedł w nieskończoność gdy osiągnął spełnienie i to, o czym marzą wszyscy artyści, nieśmiertelność swojego dzieła. Pozostaje na zawsze w pamięci tych, których czarował swoją muzyką przez lata. Spokojnej podróży Mr. Cohen