Nie chce mi się pisać. Szczególnie po ostatniej dyskusji o niczym, bo rozważania o formie zwykle przykrywają brak treści. Poza tym ostatnio wypite przeze mnie garnacze tyle mi granatów do nosa nawtykały, że czuję się zupełnie od nosa rozerwany, co z pewnością uniemożliwia stateczne zebranie myśli. No bo bez myśli słowa są nic nie warte. Ciekawi mnie, oprócz tego, częstotliwość zbioru granatów na rodzimej niwie i zastanawia, dlaczego odczucia łączymy zwykle z czymś okrutnie egzotycznym. A już wkładanie do nosa granatów boli, jak jeż w kieszeni.
Miałem ostatnio dwie takie garnacze od vinodelsol, obie od Rafaela Cambra i szczególnie zainteresowała mnie różnica, jeśli taka istnieje, pomiędzy bardzo śródziemnomorską z okolic Walencji, gdzie upał, jak diabli i taką trochę kontynentalną z Riojy, bo tam też Rafael Cambra się umościł. Postaram się o tym w miarę mało barokowo napisać, teraz jednak nie chce mi się i już. Trochę mi ochotę odebrała Paulina Młynarska, która szuka wrogów wśród przyjaciół, zamiast zajmować się rzeczywistymi zagrożeniami. Znów forma przerasta treść, no i tańczy tango argentyńskie z własnym uwielbieniem. A myślałem dotąd, że to tylko faceci mają problem z deficytem dowartościowania.
Oprócz tego, że mi się nie chce, zaczynam czuć niedosyt. Chyba wyczerpałem formułę. Zdaję sobie sprawę, że Pan pozostawił mi niewiele czasu, a nie zabrał zdolności gadania, więc ciągle szukam miejsca i coraz częściej zauważam, że między flaszkami wina chyba tego miejsca dla mnie nie ma. Szkoda, bo w końcu przez cztery lata coś tam pisałem. Nie lubię jednak wpychać do nosa granatów, tak samo zresztą, jak nie lubię szlamu mineralności w łyku oranżady. I to by było na tyle.
Leave a Reply