O książce „Winne/W inne strony” przeczytałem sporo, sam spłodziłem tekst na jej temat. Każdy ma prawo do opinii, dyskusja o niej przysparza popularności i o to każdemu autorowi chodzi, nieszczęściem jest jednak to, że książka pojawiła się w tak niefortunnym momencie, gdyż stała się nagle, dla niektórych, faktem politycznym, czyli czymś, czym nigdy być nie powinna. Tutaj, w Polszcze, nie potrafimy oceniać faktów zgodnie z kryteriami pasującymi do ich oceny i zapominamy, jakże często, że literaturę należy oceniać zgodnie z kryteriami literackimi. Nie jestem pewien, czy tacy jak ja winni blogerzy mają prawo recenzować literaturę, zamiast rozważać ciężar właściwy kropli wina czerwonego i wytrawnego, tak samo zresztą nie jestem pewien, czy życie autora ma jakikolwiek wpływ na to, co udało mu się stworzyć. W pewnej mierze tak, nie należy jednak życiem tym zastępować odczytanej fabuły. Nie ma żadnego znaczenia to, czy Gombrowicz lubił dochodzić od tyłu, natomiast dla kultury naszej znaczenie (i to ogromne) ma to, iż potrafił słowami w naszym języku (przecież mógł to robić w innym) zbudować nam świat, który z nas zrodzony przez jego książki do nas wraca i, daj Boże, sił dodając i ironii, pozwala łatwiej znosić gorycz przeżywania.
W komentarzach na Fejsbuku dotyczących autora prawie wszyscy rozpętywali Kondratowi proces nieomal sądowy i – szczerze mówiąc – niemieszczący się w kryteriach oceny pisarstwa. A przecież „Winne/W inne strony” to fakt literacki, kulturowy i tylko z tego względu podlegający krytyce. Nie ma żadnego znaczenia jakakolwiek postawa autora, nie z niej, bowiem, zrodziły się słowa krytykowanej książki. Zresztą słowa Marka Kondrata wypowiadane w telewizyjnych reklamach i krytykowane przez pewne kręgi też nie podlegają krytyce, chyba że uwierzymy w niezmiernej naiwności, iż kredyt w banku bierzemy po to, aby żyć długo i szczęśliwie, no i że Pan Marek rozmawia z każdym z nas oddzielnie. Kiedy prawie nieustannie podkreślam, iż żyć mi przyszło w epoce tragicznej ignorancji dotykającej społeczeństwa (nie tylko nasze), ostentacyjną ignorancję właśnie odkrywam w fejsbukowych komentarzach, tylko skąd takie pokłady niewiedzy (a także lenistwa)? Wydawałoby się, że sama umiejętność przebywania na Fejsbuku wymaga jakiejś ogłady, wiedzy, doświadczenia, tutaj jednak usuwać musiałem komentarze nie dlatego, że hejtem były, lecz właśnie dlatego, że świadczyły wyłącznie o ignorancji, takiej ignorancji, właśnie, która każe utożsamiać słowa przez aktora wypowiadane w reklamie z wyborami rzeczywistymi, dokonywanymi przez nas na co dzień, jednocześnie zamykając nam oczy na to, iż aktor również ma prawo (a poniekąd i obowiązek) zarabiać na życie, żaden bowiem z komentujących nie zaoferował Kondratowi własnych pieniędzy w zamian za pieniądze z ING Banku, co z pewnością byłoby bardziej moralne. Skąd pomysł, że ta osoba może, a tamta nie występować w reklamie? Skąd pomysł, że jeden bank jest bardziej moralny, a drugi należałoby spalić na stosie? Odpowiedzialności za własne porażki wcale nie zrzucam na to, czym codziennie karmi mnie telewizja (o niemieckiej, czy rodzimej proweniencji). One wynikają z tego, żem ofermą jest i basta, więc żaden Marek Kondrat tego nie spowodował.
Wydawało mi się dotąd, że ludzi trzeba łączyć i dlatego o winach pisząc głosiłem pochwałę dialogu. Przy okazji reakcji pewnej części społeczeństwa na to, iż człowiekowi w pewnym wieku chciało się napisać książkę i że w ogóle jeszcze mu się chce, no więc przy takiej okazji dochodzi do mnie smutna prawda, że ludzi należałoby za łeb wziąć i do dialogu przymusić, inaczej trwać będzie idiotyczne okopywanie się debili na wyimaginowanych pozycjach. Aktorowi w pewnym wieku, kiedy to inni szukają ciepłego pieca, zachciało się poszukać czegoś nowego, nie płakał, więc, w poduszkę, a wziął się za robotę i chociażby z tego powodu powinien dostać od nas pomnik, nie jako ofiara, lecz bohater pozytywny. W negatywnych komentarzach starszych ludzi (nie ukrywają się oni za awatarami i dlatego tak bardzo się nimi przejmuję) nikt, dosłownie nikt nie zastanawiał się nad tym, jak znaleźć w sobie siły i poszukać innej drogi, natomiast wszyscy płakali, że znalazł odwagę i – co gorzej – chyba mu się udało. A jeszcze do tego ta młoda żona. Pewnie lepiej byłoby, gdyby w towarzystwie kota szatę założył pokutną i rozwalał wszystko, co rozwalić można?
Zadałem w tym blogu pytanie, czy Edith Piaf w Polsce zrobiłaby karierę? Niedoszły prezydent uznałby natychmiast, że k…ą będąc zasługuje jedynie na nienawiść i tyle byłoby z całej jej sztuki. Przyglądając się codziennej rzeczywistości przestaje mnie, zresztą, interesować odpowiedź. Bicie łbem w mur w wykonaniu elit od setek lat nic nie dało, no może parę siniaków, a ignorancja stopniowo zajmując wszystkie nisze i smrodem zamykając nasze tchawice odbiera siły do ucieczki. Dokąd, zresztą, w moim wieku uciekać?
Mądry tekst. Piaf nie miałaby szans w Polsce. W Polsce jest inny wzorzec, to wzorzec artysty narodowego. Patetyczny, niezłomny, z poświęceniem, itd. Śpiewająca prostytutka nie mieści się w tej konwencji.
Inną sprawą jest częste mieszanie ocen życia autora i jego dzieła. Niestety nie rozumie się, że dzieło jest autonomiczne. To wiąże się z kwestią Piaf. Dzieło jest niemal zawsze wiązane z życiem autora. Alkoholik, pedał nie mogą napisać czegoś znacznego. Od razu ktoś im wypomni ich żywot, albo jakieś jego aspekty. Przykładów jest wiele, wspomniany Gombrowicz, Miłosz, Szymborska. Poeta, pisarz powinien być narodowo żarliwy, zginąć w powstaniu, albo umrzeć na suchoty na wygnaniu, najlepiej na Syberii.
Kondrat powinien napisać pogłębioną analizę winiarską, coś między encyklopedią, a dysertacją doktorską na temat wina. Powinna powstać wartość dodana, a on napisał jakieś luźne przemyślane, wariacje na temat wina. No i rozczarował część czytelników. Tych, niby profesjonalnych, wymagających. A Kondrat miał sobie ochotę coś takiego napisać i napisał.
Mocno się zastanawiam gdzie tyle negatywnych komentarzy tej książki ( a jak widzę i postawy Pana Marka) Andrzeju wynalazłeś ? Pewnie poszukam w wolnym momencie, ale jakbyś mnie, i może innych, mógł naprowadzić to będę wdzięczny… To co czytałem do tej pory to, i owszem, krytyka, ale bardzo miła i konstruktywna…
Głównie na Fejsbuku, alem je systematycznie wywalał, a tekst ten napisałem po tym, kiedy przypisali podrobione transparenty Kondratowi w jakiejś manifie. W jednym z komentarzy z Fejsbuka ktoś napisał, że on nawet tej książki nie dotknie, bo – chociaż wino go bardzo interesuje – nie cierpi autora, gdyż ten miał czelność wystąpić w kampanii wyborczej Komorowskiego. I tak w kółko Macieju. Poza tym w recenzjach na blogach winnych wyrzucano Kondratowi, że o winie pisał mało (sam, zresztą, tak napisałem, ale dla mnie to raczej zaleta, przecież na winie się zupełnie nie znam) i że (jak w komentarzu napisał Jarosław) powinien był raczej doktorat opublikować, a nie literaturą się parać. Pozdrawiam, nieco – w ogóle – zniesmaczony, ale to materiał na tekst następny. Tutaj tekst o Marku Kondracie i ING.