Zjawisko, o którym napisałem w poprzednim tekście, nie jest wyłącznie hiszpańskie. Możemy się wkurzać lub nie, w miarę tak zwanego rozwoju problem będzie coraz bardziej natrętny, a różnego rodzaju organa kontroli będą miały pełne ręce roboty, czyli Państwo będzie mogło liczyć na coraz większy zysk z różnych kar i grzywien, a urzędnicy na niższym szczeblu będą mieli coraz to nowe okazje, aby dorobić. No bo po to wszystko funkcjonuje? Prawda? Świat produkuje regulacje, przepisy, ustawy, a ludzie kombinują, jak je ominąć i często robią to napełniając kieszenie funkcjonariuszom. Niestety, istnieje polityka, czyli niestabilne interesy grupowe, dlatego nigdy nie można liczyć na całkowitą bezkarność.
We Włoszech naprodukowali ustaw tysiące dotyczących apelacji i surowe przepisy stanowią, że na przykład Prosecco można wytwarzać tam, gdzie je faktycznie wytwarzać można. Tymczasem wielokrotnie w marketach spotykamy Prosecco (z dumnie wypiętą na etykiecie nazwą) z innych regionów, najczęściej pojawia się tutaj słynne Cuneo, co setki razy było i piętnowane i karane. No i co z tego? Proceder kwitnie. Pod Treviso można znaleźć firmy, które spokojnie wprowadzają na rynek chronione nazwy pochodzenia z Apulii, czy Sycylii i wszyscy są zadowoleni, a kieszenie niektórych coraz bardziej pełne. O procederze chrzczenia, czy dosypywania ulepszaczy już nie wspominam.
Człowiek zawsze był pazerny. W Hiszpanii pojawił się historyczny moment i zdecydowali rządzący rzucić na pożarcie produkcję wina w ramach umoralniania społeczeństwa potrzebującego ideałów. We Włoszech sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana i cienka siatka zależności uniemożliwia stosowanie ostrych cięć przy pomocy politycznych nożyc. Oni mają w tym wprawę od tysięcy lat. W Polsce wypiją wszystko, byleby sponiewierało, a na tych, co pyskują pośle się, dajmy na to, hakerów. I tak toczy się nasz świat, a ja mam o czym pisać, od czasu do czasu.