Zacznę z grubej rury. Świat w takim kształcie, w jakim żeśmy sé go stworzyli, jest zły i żadne zabiegi kosmetyczne tutaj nie pomogą. Rządzi nim chciwość i poruta, na każdym szczeblu, chyba też wśród mrówek. Wielebni myślą tylko o ciupcianiu, feministki publicznie o ciupcianiu chcą zapomnieć (chociaż prywatnie nic innego nie robią), a jedyny uczciwy kandydat po porażce łka, że mu się życie poprzestawiało. Na każdym kroku masy, którym nieba trzeba uchylić po to, aby oszczędziły w kolejnej rewolucji parę tłustych kotów i tłuste koty pazernie milczące i wyrywające, gdzie tylko dać się może.
W tle zaś blogerzy, no i jakaś polityka. Pazerność, Panie, nic tylko pazerność. Nawet katolicy po sześćdziesiątce, zaprzedani mamonie za setną emeryturę, są gotowi sprzedać resztki godności, która na ich głowy w kruchcie co niedziela spływa. No i rzesza takich jak ja niedouczonych dyletantów wciskających ludziom, pardon, konsumentom kit, iż to, co tanie, dobrym być może, jeżeli tak o tym napisać.
Mam też na myśli i zachwycających się hiszpańskimi sznureczkami i innymi drucikami na flaszkach za góra dwadzieścia peelenów i uczenie rozważających, jak długo rezerwy, a może kryjańce na nasz rynek czekały, bo przecież uczciwy winiarz gdzieś tam pichcił je ku naszej uciesze.
Od czasu do czasu niektórzy odważniejsi przypominali, że nie może w sklepie kosztować mniej coś, co jeszcze na krzaku bywa dwa razy droższe. W odpowiedzi słyszeli, że to ciotka hrabiego i jej wnuki, co mają pod Ciudad Real haciendę, tak Polskę pokochali, że co raz na tutejszy rynek towar rzucają za darmo (no może półdarmo), bo tak Pan Bóg, pamięć po Generalissimusie i suwerenny interes nakazują. A naród nasz szczęśliwy wszystko kupi, nawet trawę z Białej Rusi sprzedawaną w Białymstoku na ulicy przez przemytników jako tytoń wyśmienity. Pazerność bywa dwojaka: u tego, co chce się nachapać i u tego, co sądzi, że za grosze dostanie to samo, co Rotszyldy. Oba te typy łączy głupota.
No więc w Hiszpanii powszechnie oskarżany o indolencję w lewo spoglądający rząd postanowił coś spektakularnego zrobić, aby masom dzioby zamknąć i pokazał palcem, gdzie szukać złodzieja. Dobrze jest coś zacząć, bo pandemia się kończy i nadchodzi czas rozliczeń. Może i u nas, tuż po wygranych, wszystko jedno przez kogo, wyborach, też złodzieja pokażą, choć pewien jestem, że nie zamkną, bo jak zamykać swoich i z czego żyć potem? Hiszpański NIK (Audiencia Nacional) rozpoczął postępowanie w sprawie notorycznego robienia w bambuko konsumentów, a to przy pomocy powszechnego fałszowania towaru.
Chodzi o wino i o apelację Valdepeñas (bardzo u nas popularną w pewnych kręgach, ale ja palcem pokazywać nie lubię). Tamże, w Ciudad Real zarzuelę wodzi niejaki Félix Solís, znany z marketów naszych i chętnie za grosze wdowie popijany. Naukowo zainteresowanych, którzy do tego posiedli kastylijską mowę, odsyłam do źródła, czyli tutaj, ja pozostanę przy swoim, bo zawsze miałem na ten temat wyrobione zdanie i wolę być prześmiewcą, aniżeli Pytią. W końcu, jeśli świat jest zły, to czy jest poważny i czy poważnie warto o czymkolwiek do kogokolwiek?
Sposobów na zrobienie tanim czegoś, co już na krzaku dwa razy więcej kosztuje, jest wiele. Najprostszym, a przy tym najbezpieczniejszym, jest chrzcielnica, czyli dolewanie wody i powiększanie woluminu. Takie wino skojarzone ze zbawieniem cieszy się potem największą popularnością w bogobojnych kręgach, szczególnie tam, gdzie węże pochowały się w kieszeniach. Trochę szlachetniejszym sposobem oszukania świata jest wciskanie, iż jednoroczne wino, odpowiednio rozlane, dojrzewało lata całe w cudownych beczułkach. Tak w markecie pojawiają się wspaniałe Reservy za dwadzieścia złotych w wypasionych flaszkach. I o to właśnie hiszpański NIK skoczył do gardła.
Praktyka ta okazała się na tyle łatwa i powszechna, iż, jeślim dobrze tekst kastylijski pojął, zajmowała się nią w istocie cała apelacja Valdepeñas, a szefa organu nadzorującego apelacji, który chyba jest burmistrzem w Ciudad Real, będą z tego powodu ścigali do końca dni naszych. Kolejnym stosowanym sposobem jest dodawanie chemicznych ulepszaczy, a już najbardziej prostackim, którego żaden Żeńka z Odessy nie powstydziłby się, jest rozlewanie do markowych butelek zlewek z całej Europy. Praktyka znana wszędzie, wcale nie hiszpańska. Oprócz tego sposoby można do woli mieszać kombinując przedziwne konfiguracje.
W tle polityka i konkurencja, jako że co uczciwsi doszli do wniosku, że z niczym przeginać nie wolno. Tym uczciwszym przewodzi kolejny hiszpański gigant, García Carrión, właściciel wielu etykiet znanych z półek marketów, chociażby Señorío de los Llanos, Pata Negra, Vegaverde, Antaño, Castillo San Simón, Don Luciano, Joven Jordán, Marqués de Carrión, Mayor de Castilla, Mayoral, Opera Prima, Solar de la Vega, Viña Arnáiz, Viña del Mar y Cappo, Jaume Serra. Polityka i tacy uczciwsi, co w rezultacie daje więcej prawa i sprawiedliwości w Valdepeñas.
Z własnych obserwacji wysnuwam wniosek, jak pająk jakiś (choć ciągle czerwony) i stwierdzam, że Diego de Almagro od Félixa Solís tanim będąc wcale obrzydliwe nie było, z czego wnioskuję, że nie o wodę tam chodzi i wcale nie o takie proste oskarżenia, jak kryjańca z jednorocznego wina. Ogromne korporacje sprzedające w całym świecie miliardy hektolitrów żyją z biednego klienta, z masowej sprzedaży i wyczuwają coraz mocniej dające się zauważyć trendy, a może nawet takie trendy kreują. Napoje i pokarm stają się przemysłowe, bo na naturalne zwyczajnie nikogo nie stać. Félix Solís dobrze współpracuje ze znakomitymi uniwersyteckimi laboratoriami. Poza tym przy swojej taniości, niezależnie od tego, jak osiągniętej, dba o jakiś tam smakowy poziom. Jego wina są smaczne w pospolitym smaku znaczeniu. W końcu smakują masom.
Prawdopodobnie nadejdą czasy, w których po prostu powstanie nowa kategoria napoju, istvienno przemysłowa i przestanie być przestępstwem bycie tanim i dostępnym. Nie mam nic przeciw, a nawet jestem za. Chodzi o to, aby taka kategoria opisana została na etykiecie z podaniem całego składu napoju i aby korporacja nie wciskała mi potem, że sprzedaje wino, bo to, co zwykle za dwadzieścia peelenów pijemy, wcale winem nie jest. Póki co NIK w Hiszpanii ma zajęcie, a o masach w Polsce myślą politycy. Amerykanie mieli przynajmniej Parkera, Hiszpanom pozostał socjalistyczny premier, a nam przychodzi zadowolić się prawem i sprawiedliwością. Każdy ma to, na co zasłużył. Taka karma.
Leave a Reply