Na początku był kiper (sommelier jest pojęciem szerszym). Kiper brał do ust łyk wina i słowami opisywał wrażenia. Zdaje się, że wymagano od niego, by obiektywnie oddawał naturę rzeczy, lecz jest to chyba niemożliwe, wszędzie bowiem czai się intencja, czyli (a takie pojęcia łatwiej docierają do dzisiejszych bobasków) marketing. Jakiś społeczny psycholog w telewizorni ostrzegał ostatnio, aby nie stosować wobec bobasków ironii, sarkazmu, zbyt wyrafinowanej symboliki, gdyż one tego zwyczajnie nie kumają. Jeśli jesteśmy odbiciem Matrixa, to nie maszyna upodobniła się do człowieka, lecz człowiek do maszyny. Nasze bobaski myślą tak, jak im ich komputery każą, a jedyna zupełnie ludzka właściwość, czyli skłonność do nieróbstwa, nagina ich mózgi do najprostszych, wręcz informatycznych, schematów, tam zaś ironii nie uświadczysz.
Usłyszawszy diagnozę Pana Psychologa trochę się załamałem, jako że wszystko, co robię, opiera się na autoironii; ten typ tak ma, a więc pisząc takie moje dyrdymałki pianę biję wyłącznie dla siebie.
Nie było wtedy, w zasadzie, recenzentów, jako że recenzowanie to już dziennikarstwo, albo – nawet – literatura. Kiper przekazywał własne wrażenia żywym odbiorcom, zwykle po to, by sprzedać jak najwięcej. Nie tworzył literackich arcydzieł. Z tradycji brał odpowiedni kod opisu, zasób pojęć odbieranych branżowo, w których wyrobiony klient łatwo się orientował. Czy kiper miał swoje upodobania? Inaczej: czy wolno mu było oceniać, iż taki smak lepszy jest od innego? Chyba nie, starał się być obiektywny mimo tego, że, z pewnością, wpływ na jego opisy miała pogoda, nastrój, słona zupa żony, wkurzona kochanka.
Stawiam zasadniczo pytanie, czy dozwolone jest ocenianie skalując indywidualny smak? Mogę, przecież, powiedzieć w miarę obiektywnie, że to wino jest słone i jest to wyłącznie stwierdzenie faktu, natomiast czy z tego faktu wolno będzie wysnuć ocenę, iż wino to ma 88 puntów w skali 100? Skale takie będąc orientacyjnymi narzędziami zachęty nie mają żadnego odniesienia do obiektywnej rzeczywistości (obiektywnej, czyli współdzielonej w odczuciach większej liczby osób), czyli że 88/100 służy tylko temu, który właśnie taką ocenę wystawił, zaś u drugiego może to być wręcz 45/100, albo 99/100, albo wcale.
Kiedy pojawiła się sieć, recenzjami zajęli się blogerzy, a ci, zwykle, oderwani są od pierwotności kiperowania. Takie luźne uwagi prowadzą mnie do stwierdzenia, iż ideałem w szczerości blogera byłaby ocena: to wino mi smakuje, albo nie smakuje, jako że tylko ona ma psychologiczne uzasadnienie.
Reszta to didaskalia. A jak do tego ma się tanie Montepulciano d’Abruzzo? Ano, jest tanie i nie odrzuca, chociaż mogłoby być znacznie lepiej, no ale wtedy nie byłoby tanio.
Jest to wino bardzo czerwone, a także posiada charakterystyczne dla montepulciano fioletowe refleksy. Jak tego wymaga recenzencki obyczaj, aromat czerwonych owoców obejmuje wszystkie trzy nosy, lecz jest trochę prostacki w swojej prostocie, a wino takie z natury swojej prostym jest, a nawet zielonym (dla niewprawionych: niedojrzałym) i tak bywa traktowane gdzieś pod Chieti, czy Teramo, gdzie je wytwarzają. Od normy szczepu montepulciano odbiega w tym przypadku niezwykła kwasowość, bardziej przypominająca niedojrzałego vranaca, lecz to tutaj, być może, ukrywa się przyczyna tak niskiej ceny. No cóż, cienkie, chociaż pić można. Ciekawe, ile kosztuje na bardzo dolnej półce włoskiego supermarketu?
Voscarini Montepulciano d’Abruzzo Denominazione di Origine Controllata, rocznik 2015, w cenie 9,99 PLN za butelkę (0,75), zakupione w markecie Kaufland w Piszu (czerwone wytrawne, szczepy: montepulciano). Wino butelkowane przez Cierrevi s.c. Faenza – Włochy. Ocena: 69/100 (dostateczne).
Panie Koala, to wino przyniósł mi niedawno kolega na męską kolację. Mówił że kupił je w wielkim pośpiechu bo nie wyglądało najgorzej i na butelce pisało kultura. Starszna chemia. Sprawdzałem później kolor zębów w lusterku. Na szczęście pozostały całe i bez wielkich zabarwień. Język też wydaje się na razie nienaruszony. Co do żołądka to napiszę panu za jakiś czas. Mieliśmy w sumie dużo szczęścia. Dobrze że żony się nie dowiedziały o tej delicji bo by nas chyba obydwu zabiły.
Jak pan może pić takie rzeczy?
No zdarza się, na szczęście nie codziennie.