Don Miguel Comenge Reserva Denominación de Origen, rocznik 2011, w cenie 150,00 PLN za butelkę (0,75), do kupienia w sklepie ViniTeranio (czerwone, wytrawne, szczepy: 90% tinto fino, 10% cabernet sauvignon). Wino firmowane i butelkowane przez Bodegas Comenge – Hiszpania.
Wszystko, co ważne o tym winie można znaleźć na stronie importera (tutaj). Powiadają mądrzy znawcy, że rocznik 2011 w Ribera del Duero osiągnął maksimum możliwości i że wina z tego rocznika spokojnie wytrzymują konkurencję Pingusa, czy Vega Sicilia. Mamy zatem za 150 złotych skarb wart tysiące, prawdziwy klejnot z wytwórni Bodegas Comenge. Cieszyć się trzeba, że taki skarb można nabyć w Polsce.
W kieliszku klarowne, ciemnowiśniowe z fioletowo-granatowym kołnierzem, żywe i błyszczące, na szkle gęste. W nosie, szczególnie trzecim (wino wymaga cierpliwego otwarcia), czarne owoce, palona kawa, tosty i odrobina lukrecji, z aromatem intensywnym, harmonijnym i trwałym. W ustach eleganckie i szerokie, z rześką kwasowością i wygładzonymi taninami, w posmaku długie i mineralne.
Nie odważę się oceniać, nie mam bowiem żadnego odniesienia. Wiem teoretycznie, jak dobry może być Pingus, o Vega Sicilia nie wspominając. Dotarło wreszcie do mnie, że trzeba mieć nos i pamięć Parkera, aby odważyć się oceniać, czyli porównywać. Otóż to, dobrze będzie zacytować tutaj fragment z książki o Parkerze “The Emperor of Wine” autorstwa Elin McCoy, przypominając, że mało kto ma tak doskonałą pamięć smakową, aby oceniać, odnosząc do wszystkich dotychczas wypitych win. Fragment ten ośmieliłem się przetłumaczyć, w końcu takie jest moje prawdziwe zajęcie.
„Wino miało tylko minutę, aby zrobić wrażenie. Parker najpierw wąchał wszystkie próbki. Jeśli stęchły, wilgotny zapach zakorkowanego wina uderzał w nos, wino było odrzucane, podobnie jak każde, które pachniało źle, dziwnie, lub które mogło być zepsute. Degustował stojąc. Metoda była precyzyjna. Podnosił kieliszek, oglądał kolor, energicznie mieszał, wąchał wino, skupiony na wąchaniu. Aromat stawał się najważniejszym czynnikiem, smak był tylko aromatu potwierdzeniem. Brał duży łyk, zasysał powietrze z płynem przez zaciśnięte usta, słychać było ciche bulgotanie, kiedy obracał wino wokół języka, prawie przeżuwając, po czym trzymał w ustach przez kilka sekund; potem bezceremonialnie wypluwał do wanienki. Po krótkiej przerwie gryzmolił jakieś notatki lub nagrywał komentarz na taśmę. Nie zwlekał, nie odczuwał takiej potrzeby. Jego nos, usta i mózg wykonały już systematycznie serię kroków rejestrując wrażenia. Waga, wartość i charakter wina pojawiały się spontanicznie przed nim niemal natychmiast; wyszkolił umysł i podniebienie do metodycznej analizy aromatycznej cieczy, rozbijając ją na składniki zapachu i smaku oraz na takie czynniki składowe, które smakiem i zapachem zarządzały – winogrona; rodzaj dębu, jeśli taki istniał; wiek wina, i tak dalej. Myślał o całym procesie jak o “badaniu wzrokowym i fizycznym”, a badanie takie było w istocie automatyczne. Tajną bronią Parkera była zdolność do psychicznego porównywania wina z wszystkim, co zdegustował poprzednio, a porównując, psychicznie dodawał punkty za kolor, aromat i tak dalej po to, by nagle, w mgnieniu oka, intuicyjnie, pojawiła się ocena tak, jakby sama wyrosła z kieliszka. Czasami zastanawiał się nad szeregiem ocen, powiedzmy od 87 do 89, ale często dokładny wynik przychodził doń, jak wizja wewnętrznego znaczenia wina, dokładna miara jego wrodzonej wartości. Przypominało to patrzenie przez obiektyw aparatu i ustawianie ostrości obrazu. Wymagało ogromnej koncentracji, pewnego rodzaju wizji tunelowej; wszystkie inne sprawy, wielkie i małe, blakły wokół w półmroku. Sam Parker twierdził, że zdolność do skupienia się na każdym indywidualnym winie liczyła się najbardziej. Parker był wielkim zwolennikiem wiarygodności pierwszego wrażenia. “Pierwsze wrażenie jest krytyczne”, często powiadał. Mimo to po zakończeniu każdej serii powtarzał degustację po raz drugi po to, aby dokładnie sprawdzić dokładność początkowych wrażeń. To było to. Jeśli miał wątpliwości, a nie zdarzały się często, odstawiał wino na bok i dawał mu kolejną szansę później, w tym samym dniu. W przeciwnym razie Miller wylewał resztę wina, a puste butelki wyrzucał do kosza na śmieci.”