To był chyba najdłuższy urlop, jaki zafundowałem sobie w winnym blogowaniu. W jakiś sposób można go skojarzyć z zimą, z remanentem w życiu, które zmierza do końca, z czasem niespokojnym, ale kiedy zobaczyłem, że nawet Macron na widok Żeleńskiego zmienił zdanie, wstąpił we mnie duch jakiś i resztką sił, a także ochoty, słów tych kilka skreślić postanowiłem, aby wiernym wyznawcom uciechy dostarczyć.
W nowymi wina nabytkami krucho jakoś, rynek tłumaczeń przestał się obracać i dochody cienkie, więc pić raczej ostatnio nie piłem. Zresztą perspektywa gwarantowana wiekiem każe mi ostrożniej harcować na łąkach używek, no bo w końcu to kolejna marność, a trwałe są tylko kamienie, no może i jakieś meteoryty. Wino z pewnością do trwałych wartości nie należy.
Mieć nadzieję trzeba, wiosna zbliża się i topi w błocie każdą durną ofensywę, zatem i flaszki pojawią się niechybnie, byleby najgorsze wytrzymać. Na jeziorze kaczki ślizgają się po lodzie i wskakują z chlustem do zimnych przerębli, nawet gdzieś zaplątane w czasoprzestrzeni żurawie kreślą pod chmurą chińskie hieroglify. Czas i kamienie się liczą, z tym, że to kamienie odliczają minuty, powoli, jak winne krople, opadając w nieruchomą wieczność.
Leave a Reply