Wczoraj upłynęło 100 lat od urodzin Edith Piaf i wczoraj wieczorem w Ale Kino obejrzałem Marion Cotillard w filmie o Edith. Nie ma żadnego znaczenia, ile przekłamań znalazło się w tym filmie, ile przekłamań stworzyła sama bohaterka (którą niektórzy w tekstach swoich traktują jako nimfomankę umiejętnie budującą wokół własnego życia wygodną mitologię), w istocie życie Edith Piaf jest ciągle wyjątkowo podatnym materiałem przy tworzeniu scenariuszy (żywcem z Nędzników) i nie trzeba w nim specjalnie niczego wymyślać. No właśnie, obejrzałem ten film, z zachwytem nad rolą Cotillard i wzruszając się wobec dramatyzmu niektórych scen, a dzisiaj zadaję sobie pytanie: czy z takim życiem (nawet koloryzowanym) w Polsce Piaf zrobiłaby karierę? Zdaje się, że samo zadanie takiego pytania wystarczy, nie trzeba wcale tematu rozwijać, zainteresuję się – więc – przy okazji parą wątków pobocznych.
Otóż Francuzi są inni, byli tacy już sto lat temu (może zawsze), rzekłbym: wyjątkowo tolerancyjni, gdyby nie była to tolerancja wynikająca z interesu, z pewnością nie z miłości bliźniego. Z interesu, tam – bowiem – nie odrzuca się nikogo, gdyż każdy może się przydać, w takim przyziemnym znaczeniu, z każdego, przecież, mogę czerpać jakiś dochód. W mieszczańskiej Francji każdy może mieć burdel i modlić się do Św. Teresy, jedno z drugim nie kłóci się wcale i pozwala żyć obok siebie świętym, mordercom i złodziejom. Ośmielam się przypuszczać, że dotyczy to Francji socjalistów i Francji Frontu Narodowego. W istocie nie ma to żadnego znaczenia. W Polsce po 70 latach syn siostry zakonnej ma trudności z rozszyfrowaniem prawdy o swoim pochodzeniu, we Francji Piaf zmieniała jedynie interpretację faktów z własnego życiorysu, nikogo – przecież – nie gorszyły same dane, należało jedynie dopisać do nich odpowiednią ideologię. Francja zbudowana została z nieustannych drobnych kompromisów, a granicą tychże kompromisów jest koniec przydatności, wyczerpanie możliwości czerpania zysków z osoby ludzkiej i nie jest ważny tutaj ani kolor skóry, ani wyznanie. Francuzi buntują się dopiero wtedy, kiedy przestają mieć określony interes (a może lepiej, kiedy ten interes przesuwa się w inne miejsce). Edith Piaf z prostytutki stała się ikoną, potrafiła bowiem – dzięki artyzmowi i sile – przekształcić się na tyle, iż zawsze była przydatna, także jako coś, z czego przeciętny francuski bourgeois mógł być dumny mówiąc światu: popatrzcie, każdy może być lepszy, może więc i ja do czegoś dojdę. Poza tym, już wtedy babka symbolu pochodziła z Maroka i wcale to nikomu nie przeszkadzało. Nie przeszkadza do dzisiaj (chociaż my tutaj nie chcemy, wcale, tego zauważyć). Francuzom nie przeszkadzają muzułmanie, lecz to, że z nich nic więcej nie mogą uzyskać (podobnie jest zresztą z ich utratą zainteresowania wobec Unii europejskiej).
Po drugie, zjawia się w głowie autora opowiadanie, które wiele lat temu wyznaczyło jego postępowanie zakreślając wybory (w jakiś sposób to wszystko łączy się, a inteligentny czytacz z pewnością to zauważy). Tonio Kroeger pięknie opisany przez Tomasza Manna, czyli osoba w której uzewnętrznia się konflikt pomiędzy artystą i obywatelem (jak kto woli burżujem, filistrem). Tak się składa, że ogólnie zaakceptowane życie nie mieści się w głowie artysty, który siłę czerpie z tragedii, z konfliktu, z nieszczęścia, z niespełnienia, i tak dalej, i jeśli jest artystą wielkim, na takim konflikcie buduje, podczas gdy zwykły człowiek stara się drogą nieustannych kompromisów uzyskać spokój i małe szczęście w rodzinie, rezygnując z innych ambicji. Edith Piaf zbudowała sztukę na własnych nieszczęściach, wszyscy, którzy ją oklaskiwali, woleli stanąć po drugiej stronie i, ewentualnie, czerpać z tego zyski, Edith Piaf pozostawiła po sobie duszę zawartą w piosenkach, Sztukę, która każdemu filistrowi dostarcza na co dzień siły: popatrzcie, ja jestem lepszy, ja tak jak ona nie skończę, no ale jakże ona śpiewa…
Nie istnieje znany sposób pogodzenia w sobie artysty z filistrem, z czegoś trzeba zrezygnować, po którejś stronie odnaleźć wartość życia tak, aby rzeczywiście po sobie coś dobrego pozostawić: dzieci, lub epokowe dzieła sztuki. Ważna w życiu jest tylko prawdziwość, autentyczność, a także świadomość posiadania rzeczywistej duszy (inaczej pozostaną zawieszone na ścianach landszafty beż żadnego dla świata znaczenia).
Gdzie zaś w tym wszystkim wino? W filmie o Edith Piaf wina było wiele. Alkoholem Edith zalewała pustkę tak, jak modlitwą do Św. Teresy zaklejała pęknięcia powstałe z braku normalnego dzieciństwa. Przyjaciel wino pozwalał łatwiej znosić ból i w pewnym momencie sam zajął najwyższe miejsce, niszcząc całą resztę. Wino stało się kolejnym idolem, którego każdy z nas powinien pozbyć się po to, aby ze szczytu niezależności przyglądać się rzece powoli zmierzającej ku końcowi. I to by było na tyle.
Leave a Reply