Właśnie przeczytałem w sieci o spotkaniu w Rydze unijnych ministrów zdrowia i o ewentualnych jego skutkach dla naszych portfeli (tutaj źródło). Przyznam się, że jeszcze niedawno byłem bezkrytycznym zwolennikiem wspólnej przestrzeni od Lizbony po Władywostok, sądziłem jednak, że będzie to przestrzeń równości, mądrości i braterstwa. Dzisiaj coraz częściej waham się, docierają – bowiem – do mnie sygnały, że przestrzeń taka stała się królestwem głupoty, a także (może przede wszystkim) narzędziem do wyciągania pieniędzy z naszych kieszeni, zwykle pod jakimś chwalebnym pretekstem. Preteksty bywają różne, ludzie kupują najłatwiej tłumaczenia, jakoby ktoś dbał o ich zdrowie. Przyznam, że w kraju, gdzie miesiącami stoi się w kolejkach do lekarza specjalisty, dość pokrętnie brzmią wyjaśnienia, iż ustanowienie cen minimalnych na alkohol miałoby służyć wyłącznie zdrowiu obywateli, szczególnie, jeśli wymiar takiego minimum jest w rękach tych, którzy zarabiają czterokrotnie więcej niż przeciętni mieszkańcy kraju nad Wisłą. Niejednokrotnie powtarzałem, tutaj również, że niczemu nie służy leczenie skutków, jeśli nikomu nie zależy na usunięciu przyczyn, a podnoszenie cen – powodując coraz większe rozwarstwienie społeczne – przyczyni się jedynie do wzrostu konsumpcji alkoholu, jako środka przynoszącego ulgę w odczuwaniu bezsensu życia w takim właśnie społeczeństwie. Co z tego, w obliczu rzeczywistych problemów zarządcy potrafią jedynie wyciągać z naszych kieszeni kolejne pieniądze. No, ale przecież sami ich sobie wybieraliśmy. Ze zgryzoty wypada, więc, napić się dziś wieczorem. Czeka na mnie Saint-Émilion Grand Cru.
Leave a Reply