Wszystko od czegoś zależy. Także pijalność, czy suknia. Nie ma, bo być nie może, żadnych słów zakazanych, a ciarki po plecach przechodzą przy lekturze niektórych tekstów, całych tekstów, a nie słów poszczególnych. Budowanie list słów zakazanych przywołuje na myśl niesławną instytucję, bodajże z ulicy Mysiej. Tam mieściła się cenzura w PRL. Teraz zmieniła ona adres i dotyczy polityki, miejsca zaś tutaj nie wymienię. Natomiast w rozważaniach o winnych tekstach mogę zżymać się z powodu słów źle użytych, czy też nadużywanych, ciągle mając na względzie, iż zżymając wspieram się na doznaniach tak subiektywnych, że w zasadzie nie mogą oglądać światła dziennego. Zresztą pewna zupełnie niepisana dżentelmeńska umowa wisząca nad głową w każdym momencie blogersko-winnego tworzenia nakazuje powstrzymywać się od opinii na temat tego, co i jak piszą inni. Co zresztą stoi w sprzeczności z niniejszym arcydziełem.
Domyślam się, że budowanie list słów zakazanych powinno czemuś służyć. Budowaniu świetlanej przyszłości. Rysowaniu nowych horyzontów. Wzbogacaniu winnej stylistyki o ostrą mgłę nowej wyobraźni. Tylko po co? Mało to mamy problemów? Chyba że pisanie o stylistyce ukrywa zwyczajny brak pomysłów, co w epoce pandemii wynika, być może, z braku win, albo kasy, albo ze zmęczenia materiału, albo już nie wiem z czego. Wtedy pojawia się pijalność, a także strawność i niestrawność, nie zapominając o tym, że wina bywają niepijalne, szczególnie jeśli z jednej strony przeintelektualizowane elitarnie, a drugiej strony zbyt zaprawione przemysłowym proszkiem udającym drewno beczki. Faktycznie, może lepiej byłoby walić wprost z grubej rury i pisać, że coś do picia się nadaje. Suknie też bywają różne, wszystkie natomiast z ojczyzny polszczyzny pochodzące i tak samo uprawnione, jak wszystko inne, co tutaj powstaje.
Talent się ma, albo nie, kompleksy zresztą też, ale to ciągle rozważania subiektywne. Kiedy po plecach chodzić mi ciary zaczynają, otulam się kocem, a czytając książkę zamykam i albo spać idę, albo pijalnym trunkiem raczę. Cokolwiek to znaczy, nie przyjdzie mi do głowy tworzyć list słów zakazanych, bo zbyt wiele mi w życiu zabroniono, abym odważył się innym prawo do słów odbierać. Samo w sobie żadne słowo nie ma znaczenia i liczy się zawsze struktura, zanurzenie, otoczka, trzeba jednak było uczyć się i nie zapomnieć, kim byli Jakobson, Chomsky, czy De Saussure. No ale w czasach kciuka kogo to obchodzi? Teraz słowa powstają od komputerowych skrótów bezmyślnie (asapem) i Polakowi z Biłgoraja trudno je nawet zrozumieć. To mając na względzie wszystkich za ten tekst, tak na wszelki wypadek, przepraszam. I to by było na tyle.
P.S. Taka to jest już natura sieci, że jak się jeden tekst przeczyta i zalajkuje, to chwaci i resztę mamy w głębokim poważaniu. Otóż ten tekst znalazł swojego następcę we wpisie Winne pijalność i sesyjność, na co niniejszym zwracam Szanownym Czytaczom uwagę.
Na moich Czytelników zawsze mogę liczyć, co bardzo cieszy :) Choć nuda związana z domową izolacją najwyraźniej czasami może wejść odrobinę za mocno. Tak jak mocno może wejść całkowity brak dystansu do takich tekstów jak mój. A ja o dystans wyraźnie zaapelowałam, pół żartem, pół serio tworząc mój indeks słów zakazanych: https://bit.ly/2XvvqlP
I tu w zasadzie bym skończyła, gdyby nie jeszcze kilka rzeczy.
Raczej się nie nudząc i mając co pić, będąc też nieźle wyspaną, zaapelowałam o precyzję i schludność językową, które w opisach win są kluczowe i ten właśnie przekaz jest sednem mojego tekstu. Być może autora zdążyło już ponieść święte oburzenie i już najzwyczajniej w świecie nie doczytał? Trudno, zdarza się, poza tym przyznaję, że mój humor bywa cokolwiek spiżowy i nie każdy go czyta. Natomiast powyższy tekst, do którego popełnienia autor miał całkowite prawo, kompletnie stracił cały swój polot na wysokości argumentum ad mój brak kasy. Dziękując za troskę, informuje, że mam się dobrze, zmęczona nie jestem, a i do zmęczenia materiału jeszcze daleko.
I cóż, w wyniku takich nerwowych skoków oczami po tym moim półgębkiem uśmiechniętym indeksie został bezpowrotnie stracony cenny życiowy czas przeznaczony na napisanie śmiertelnie smutnego wywodu, w którym autor uderza w dzwon PRL-owskiego terroru i wyżej wymienionych filozofów, zarzucając mi przy okazji brak ich znajomości (takie miałam studia i taką mam pasję, że, sobie wyobraź, Andrzeju, znam ich bardzo dobrze).
P.S.1 Przepraszając za mój tekst, mogłeś chociaż podać link, co by sobie Czytelnicy przeanalizowali i wysnuli własne wnioski :)
P.S.2 Raport z win już od lat nie istnieje, a wciąż figuruje w Twojej strefie blogerów. Od ponad roku moja wesoła stronka nosi nazwę Wine Stream. Zapraszam z powrotem, choć nie nalegam, bo jeszcze, nie daj Boże, znów się zdenerwujesz, że napisałam o pisaniu ;)
Na moich Czytelników zawsze mogę liczyć, co bardzo cieszy :) Choć nuda związana z domową izolacją najwyraźniej czasami może wejść odrobinę za mocno. Tak jak mocno może wejść całkowity brak dystansu do takich tekstów jak mój. A ja o dystans wyraźnie zaapelowałam, pół żartem, pół serio tworząc mój indeks słów zakazanych: https://bit.ly/2XvvqlP
I tu w zasadzie bym skończyła, gdyby nie jeszcze kilka rzeczy.
Raczej się nie nudząc i mając co pić, będąc też nieźle wyspaną, zaapelowałam o precyzję i schludność językową, które w opisach win są kluczowe i ten właśnie przekaz jest sednem mojego tekstu. Być może autora zdążyło już ponieść święte oburzenie i już najzwyczajniej w świecie nie doczytał? Trudno, zdarza się, poza tym przyznaję, że mój humor bywa cokolwiek spiżowy i nie każdy go czyta. Natomiast powyższy tekst, do którego popełnienia autor miał całkowite prawo, kompletnie stracił cały swój polot na wysokości argumentum ad mój brak kasy. Dziękując za troskę, informuje, że mam się dobrze, zmęczona nie jestem, a i do zmęczenia materiału jeszcze daleko.
I cóż, w wyniku takich nerwowych skoków oczami po tym moim półgębkiem uśmiechniętym indeksie został bezpowrotnie stracony cenny życiowy czas przeznaczony na napisanie śmiertelnie smutnego wywodu, w którym autor uderza w dzwon PRL-owskiego terroru i wyżej wymienionych filozofów, zarzucając mi przy okazji brak ich znajomości (takie miałam studia i taką mam pasję, że, sobie wyobraź, Andrzeju, znam ich bardzo dobrze).
P.S.1 Przepraszając za mój tekst, mogłeś chociaż podać link, co by sobie Czytelnicy przeanalizowali i wysnuli własne wnioski :)
P.S.2 Raport z win już od lat nie istnieje, a wciąż figuruje w Twojej strefie blogerów. Od ponad roku moja wesoła stronka nosi nazwę Wine Stream. Zapraszam z powrotem, choć nie nalegam, bo jeszcze, nie daj Boże, znów się zdenerwujesz, że napisałam o pisaniu ;)
Ojej, ojej, mainstream mnie zauważył. Wielcem się ucieszył i za zauważenie dziękuję. Jako że od tysiącleci jest to pierwszy komentarz, wypada wypić jego zdrowie, oczywiście czymś pijalnym. A tak subiektywnie, co to znaczy precyzja przy opisie wrażeń, jeśli każdy ma prawo i obowiązek odczuwać inaczej? Linków nie dałem, bowiem nie tylko do Waśćki tekstu się odnosiłem, a w ogóle to przecież dla blogosfery nie istnieję, więc… Ale śpieszę naprawić popełniony nietakt: chodzi o tekst Pani Izy Popko https://winestream.org/2020/05/21/recenzje-win-indeks-slow-zakazanych/, chociaż są również inne teksty, które zwróciły moją uwagę, np. http://kraftmagia.pl/2018/08/pijalnosc-i-sesyjnosc-dwa-kontrowersyjne-slowa/. A że czepiam się po łebkach? No cóż, już takie czepianie się wywołało reakcję. Z gęstwiny wymierających eukaliptusów pozdrawiam.
A rozumie Kolega, ptaszki mi zaśpiewały o tym artykule, bo jakoś przeoczyłam profil Waści na Facebooku ani nie subskrybuję Koali via e-mail. Radzę się rozchmurzyć i nie zżymać się w aż tak ponurym tonie na cudze subiektywizmy, zwłaszcza, jeżeli w felernym tekście wyraźnie nawołuje się do nie brania tekstu w stu procentach na serio.
A co to jest precyzja? Umiejętność opisu wina tak, aby była zrozumiała dla jak największej grupy odbiorców. Poezja jest fajna, ale wino jest produktem i jego opis powinien być użyteczny.
Wybaczając wszystkie nietakty, jakie się Koledze chlapnęły, życzę miłych chwil spędzonych z kieliszkiem szlachetnego trunku o pięknej sukni ;) Cheers!
Wybacz Waćpanna, z taką definicją precyzji (oczywiście w przypadku opisu smaku) trudno mi się godzić, ale cieszę się, że reszta i tak dalej… Pozdrawiam
P.S. A tak bardzo poważnie do tej precyzji podchodząc: wydaje mi się, że mamy do czynienia z dwoma zupełnie oddzielnymi zjawiskami, po pierwsze z winem produktem, gdzie precyzja wymagana jest przy opisywaniu, co do tego absolutna zgoda, po drugie z degustacją wina, które w momencie degustacji z produktu zamienia się w źródło wrażeń. Tutaj też byłaby wymagana precyzja warsztatowa, lecz do wrażeń każdego z nas, poszczególnego degustatora, zupełnie inna i to nie tylko wobec degustatorów, ale nawet wobec różnych momentów w życiu każdego degustatora. Wino jako produkt opisywane być może materialnie przez tego, kto je sprzedaje i precyzja dotyczy tutaj raczej marketingu. Natomiast my tutaj w blogach nie powinniśmy być pracownikami marketingu, jako że każdy bloger jest nade wszystko literatem i wobec literatury i jej warsztatu pojęciowego powinien się rozliczać. O tym rozróżnieniu trzeba pamiętać. Pozdrawiam
Pełna zgoda co do tego, że na blogu dobrze by było mieć przyjemność z czytania oprócz czerpania samych informacji. Ale właśnie, tu dochodzimy do tej informacyjnej funkcji bloga. Nie po to my jako blogerzy kończymy kursy winiarskie i czytamy książki eksperckie, żeby finalnie rzucać subiektywnymi opiniami. I jest degustacja aktem subiektywnym. ale subiektywnym tylko do pewnego stopnia.
Pozdrawiam