Cała ta dyskusja skazująca jednych na potępienie, drugich na wieczną chwałę o kant palca może się rozbić, jako że nie do końca wiadomo, kim są jedni i drudzy. Ludzka rzeczywistość jest na tyle pojemna, iż może pomieścić wszystkich, a świat i tak rozwijać się będzie po swojemu, o ile starzenie się trzeba nazywać rozwojem.
Ja tutaj o sporze parkerystów z modernistami i proszę wybaczyć mi kańciastość terminologii. Otóż jeśli przyjrzymy się dobrze parkerystom z ich pędem do globalizacji smaków i modernistom z uwielbieniem nieomal ideologicznym dla terroir i z wrogością do światowej, czytaj amerykańskiej urawniłowki, to w ostatecznym rozrachunku wyjdzie na to, że ten sam Janus pije z dwóch szklanek.
Będąc wytworem rewolucji mas i postpeerelowskim produktem, a zatem parweniuszem wśród posągów stwierdzam, że oba te nurty odrywają prawdziwe wino od ziemi i każą mu szybować gdzieś w okolicach jednego procenta populacji. No bo wypromowany przez Parkera Pingus, czy też czule wspominany przez Nossitera Roumier są dla mnie równie nieosiągalne, a jak tutaj smakować perfekcję, jeśli szczytem dokonania pozostaje jakiś tannat z Montevideo?
Coraz bardziej widzę, jak anachronistyczne stają się podobne spory i jak jałowe pragnienie powrotu do raju utraconego, w którym i Parker i Nossiter spotykają się z cwaniactwem zwykłego wyzysku, a wszystkie wysublimowane i elitarne sympatie kończą pod śmietnikiem w dyskusji z Panem Heńkiem. Jeden procent populacji wcale nie ma zamiaru dzielić się swoim dobrobytem z mierzwą suwerenną we wszystkich krajach świata. Przeciwnie, logika pędzącej donikąd ludzkości coraz szczelniej zamyka drzwi do jednoprocentowego pałacu, reszcie rzucając ochłapy w ramach egalitarnie konsumenckiej oferty.
Leave a Reply