Po tak poważnym strzale z armaty Roberta Parkera zastanawiać się zacząłem, co robić, by atmosfera stała się lżejsza, kręciło mnie to w trzewiach, aż zmusiło do wycieczki ku pobliskim piwniczkom, gdziem nabył, drogą kupna, leciutkie Barolo, które mojej kieszeni ulżyło, więc będę je, dziś wieczorem, testował, starając przyrównać do wzorców teoretycznych, praktycznie, bowiem, nie stać mnie nań, co drugi dzień, i nie mogę wyrobić sobie przekrojowej opinii o wszystkim, co w prowincji Cuneo wyrosło i zamieniło się w trunek. Słowa zacytowane po przetłumaczeniu Mistrza kierują się, przede wszystkim, do mnie samego, ledwie pomagając w rozjaśnieniu niektórych aspektów sytuacji. Otóż, jasno powinienem określić miejsce, z którego, niekiedy, pokrzykuję. Jeżeli jestem konsumentem i w konsumentów imieniu głos zabierać się ośmielam, powinienem ich bronić, a także edukować i w żaden sposób nie wolno mi reprezentować interesów sprzedającego wino, bo czy, w ogóle, możliwa jest uczciwa recenzja na zamówienie? Pytanie, cokolwiek, retoryczne, gdyż samo pisanie recenzji bez wiedzy popartej doświadczeniem jest grzechem śmiertelnym, a skąd czerpać wiedzę, jeśli takie Barolo, dajmy na to, wypiłem w życiu ze dwa razy? Zadaję je nie tylko sobie, lecz, również wszystkim takim, jak ja, pseudofachowcom, którzy pisząc o winie gnają z motyką na słońce. Oprócz, więc, smaku wina, zakodowanego w blogerskim przekazie, trapi mnie dylemat, nieomal, Hamleta. Być, albo nie być, a co z resztą będzie, niechaj sam Parker rozsądzi, a łyki sącząc (co, chyba, sprzecznością) niech wskaże drogę i doda odwagi, bym miejsce znalazł, w którym cień i chwała, oraz bezpieczne ludziom wybaczenie.
Leave a Reply