Wyobraziwszy sobie nagle ciotkę Julię przyodzianą jedynie w szary kapelusz kompromisu przy półce win z dyskontu i zmęczywszy kolejną butelkę nieszczególnego pochodzenia zacząłem zastanawiać się nad tym, dlaczego z dnia na dzień przestaje mi się chcieć, kiedy nagle koleżanka Małżonka z krzykiem nadbiegła, iż o moją cukrzycę się boi (tak jakby nie było wszystko jedno, na co umrzeć przyjdzie), co razem wzięte wcale nie spowodowało, iżbym znalazł szczególną ochotę. Przypomina mi to spotkanie w środku synagogi w Sejnach, której szare ściany ostro odbijały się od okolicznej zieleni, gdzie zagonił mnie wiatr historii po to, bym odgrywał rolę zupełnie do mnie niedopasowaną, no bo jaki związek ma potencjalna cukrzyca z ciotką Julią w szarym kapeluszu?
Zmęczyłem się nieco winami z Faktorii Win, czerwone się skończyły, pozostaje cała seria białych, te zaś wymagają innego rytuału, dlatego czekam na upał, kiedy to łatwiej będzie kurczaka przepijać jakimś szardonejem. Poza tym szerszenie z włączonego telewizora przypominają mi, jak ulotny jest spokój i bezpieczeństwo, w których od kilku lat żyłem, a wszystko to z powodu innych koncepcji i antykoncepcji wykluwających się w głowach Argentyńczyków udających Albańczyków i Norwegów, szczególnie przejazdem przez Grajewo. Myślowa andropauza dotyka mnie, więc, i wpędza w zakłopotanie, nie tegom się bowiem spodziewał, myśląc, iż wiecznie piękny i młody będę i że picie wina co wieczór nie zmieni wątroby mojej w szary kapelusz kompromisu.
Oprócz tego od Sejn po Bourg en Bresse, od Treviso do Prostek nieustannie mam wrażenie, że ktoś obok mnie się przesuwa, kogo tylko ja widzę i coraz częściej wstyd czuję, nie tylko pod prysznicem. Jeszcze do tego kornik chrupie mój parapet, co zmusza do marzeń o miedzianej trumnie (oprócz ciągłego marzenia o ciotce Julii). I to by było na tyle.
Leave a Reply