Te moje niewinne rozważania i obserwacja wydarzeń prowadzą na manowce, gdzie woda czysta i bezdroża pełne łąk zielonych, a w oddali Chateau Pétrus, jako punkt odniesienia. Jasnym stopniowo się staje, że celem są, właśnie, manowce, czyli drogi, po których strach się poruszać, tak bezdrożne są one i prowadzące do nikąd. Tylko tam spodziewam się, że nikt doczesny nie zechce mnie karać za cudze zrządzenia losu, za coś, co stało się i nie odstanie, za nieobliczalną konsekwencję Stwórcy ukrytą w zdarzeniach dokonanych. Zmienia się tło, bezdroża z nizinnych w pagórki przechodzą, zawsze jednak na horyzoncie jest jakieś marzenie, sił tylko coraz mniej i stopniowo w kurzu znika sens (jeżeli kiedykolwiek istniał). Na manowcach człowiecza konsekwencja pokazuje, jak pustą jest i do niczego nieprowadzącą i to właśnie chciałbym sam sobie unaocznić. Każda – otóż – idea, każdy logiczny ciąg znaków, każda droga zbyt jasno wykreślona i zbyt konsekwentnie, chociaż po ludzku, uczęszczana, do absurdu prowadzą, jeśli chciałbym z nich wyciągać po ludzku logiczne wnioski. Za wszystkim stanie, w końcu, wiara, która z logiką nic wspólnego nie ma i w którą chronię się, coraz częściej, w obawie przed obłędem.
Bocian, co przez dwie noce w gnieździe skrzydła stroszył, zniknął i pozostawił puste miejsce. Był i go nie ma. Kogo za to ukarać? Boga? Za to, że zabrał coś, co nawet moim nie było? Gniazdo pozostaje szare i smętnie przyjmuje stada wróbli, nie po to – jednak – zostało przez bociany kiedyś zbudowane, by szare i smętne pozostawać, nie po to ja zbudowałem w sobie konstrukcję z gniazdem takim w tle, aby teraz siebie na nice przewracać. Chateau Pétrus pozostanie na zawsze poza zasięgiem, a wyobraziłem sobie, że bez niego wykreuję się na maestra winnej formy. Też, może, należałoby świat ukarać, że w tym miejscu mnie postawił ambicje ostrzącego, skąd do Pomerola tak daleko, iż nieosiągalny i że nie stanę się Parkerem, koalą jeno będąc? Wiara pozostaje, bo jeśli logicznie to wszystko zechcę ogarnąć, udowodnię, że Stwórca pozbawił sam siebie sensu, a więc, że Stwórcy nie ma i kogo za to ukarać? Własną głowę, chyba, z powodu nadmiaru wyobraźni.
Dlatego założyłem szary kapelusz kompromisu, aby uczynił mnie niewidzialnym, pewnie też bez właściwości (nie ma, zresztą, czego żałować) i po to, bym na manowcach mógł żeglować jak najdłużej i najspokojniej. W nim, od chwili przymiarki, godzę się na miejsce w szeregu i na setki codziennych bikaverów z dolnych półek dyskontów, w nim przestaję widzieć to, co chociaż niewypowiedziane, tak okrutnie boli. W nim potrafię nawet przełknąć własne słowa, przyklęknąć w piasku ścieżki i zapytać: czyżbyś rzeczywiście błogosławionym był Panie, Królu Ziemi, który bezsensem zamalowałeś cień własnej logiki? I oto w puste miejsce po dawnym bocianie przed chwilą przyleciały dwa następne i zwyczajnie klekocząc rozpoczęły kolejny sezon. Te, przynajmniej, historią się nie podniecają. I to by było na tyle.
Pomysł na wino? Tylko z http://www.dekanter.pl/category/wegry-59d.xhtml